właśnie udało ci się sprzedać jakiś przedmiot przez internet

Właśnie udało Ci się sprzedać jakiś przedmiot przez Internet. Napisz email do znajomego z Anglii. Wyjaśnij, co postanowiłeś(-aś) sprzedać i dlaczego s … ię na to zdecydowałeś(-aś). Wspomnij, jak zachęciłeś(-aś) do kupna tego przedmiotu i o co pytały osoby zainteresowane kupnem. 5 skutecznych sposobów jak sprzedawać przez internet. Sprzedaż przez internet, czyli tzw. e-commerce z roku na rok rośnie w siłę. Według firmy badawczej Gemius już ponad 62% internautów dokonuje zakupów w sieci. Tak dynamicznie rozwijający się w Polsce rynek sprzedaży przez internet powoduje, że coraz większa liczba Właśnie udało Ci się sprzedać jakiś przedmiot przez Internet. Napisz list do znajomego z Anglii. • Wyjaśnij, co postanowiłeś(-aś) sprzedać i dlaczego się na to zdecydowałeś(-aś). • Wspomnij, jak zachęciłeś(-aś) do kupna tego przedmiotu i o co pytały osoby zainteresowane kupnem. Właśnie udało Ci się sprzedać jakiś przedmiot przez internet. Napisz list do znajomego z Anglii.-wyjaśnij co sprzedałeś -jak zachęciłeś do kupna przedmiotu-wyraź zadowolenie z uzyskanej ceny i na co przeznaczyłeś Prosiłbym o szybka odpowiedź. Z Góry Dzięki ! rozwiązane. 130-140 słów: Właśnie udało Ci się sprzedać jakiś przedmiot przez Internet. Napisz list do znajomego. z Anglii. Wyjaśnij, co postanowiłeś (-aś) sprzedać i dlaczego się na to zdecydowałeś (-aś). Wspomnij, jak zachęciłeś (-aś) do kupna tego przedmiotu i o co pytały osoby. zainteresowane kupnem. Site De Rencontre Gay Cote D Ivoire. O mnie Sklep 0 Jak sprzedawać w Internecie używane przedmioty – poradnik Sprzedaż używanych przedmiotów jest jednym ze skutecznych sposób na pozbycie się ich z naszego otoczenia. Często też najbardziej pożądanym, bo jednym z powodów, dla których trudno nam się z nimi rozstać są pieniądze, które za nie zapłaciliśmy. Nie zawsze jednak się udaje, a wystawione przedmioty nie schodzą kilka miesięcy. Dlatego przygotowałam krótki poradnik o tym jak skutecznie sprzedawać w Internecie używane rzeczy i mam nadzieję, że będzie dla Was przydatny. Sprzedaż jest sposobem, z którego korzystam często, szczególnie gdy chodzi o małe AGD, książki, czy planszówki. Równie często sprzedaję, ale i kupuję używane rzeczy. Gdy przeglądam niektóre oferty, nie dziwi mnie, że dane rzeczy nie mogą się sprzedać. Zdjęcia, na których nie widać szczegółów, często nieostre, lakoniczny opis aukcji – sama nie skuszę się na tak wystawiony przedmiot. A przygotowanie oferty sprzedaży na przyzwoitym poziomie wcale nie jest angażujące. Osobiście nie sprzedaję też wszystkiego, bo czasem zwyczajnie mi się nie chce. Nie mam oporów przed wystawieniem czegoś za darmo z odbiorem osobistym czy zwyczajnie obok śmietnika (wtedy znikają zdecydowanie najszybciej). Bywa, że czas, który miałabym spędzić na przygotowaniu, pakowaniu oraz w kolejce na poczcie, nie jest wart zarobionych kilku złotych ze sprzedaży jakiejś pierdółki. Są jednak takie rzeczy, gdzie sprzedaż jest konieczna i wtedy warto się przyłożyć. Jak sprzedawać w Internecie używane przedmioty? Dla mnie najważniejszą zasadą jest: sprzedawaj to, co sam byś kupił, choć oczywiście czasem robię wyjątki, ale tylko wtedy gdy dana rzecz jest nowa. Sama raczej nie kupiłabym używanych butów, dlatego też ich nigdy nie sprzedaję. Podobnie z różnymi dekoracjami do domu. Jakoś nigdy nie zdażyło mi się ich kupić używanych, spróbowałam raz wystawić i nie było wielkiego zainteresowania. Teraz już nie wystawiam, ale przede wszystkim nie kupuję ;). Zdjęcia Bardzo ważną sprawą w sprzedaży są zdjęcia. To pierwsze wrażenie decyduje czy ktoś zainteresuje się danym produktem, czy też nie. I nie namawiam Was do robienia cudownych, pięknych i wystylizowanych zdjęć, bo to nie jest konieczne, a zdjęcie dobre do sprzedaży zrobicie chociażby telefonem. Warto zwrócić uwagę na to by zdjęcia były: ostre – zdjęcia nieostre, na którym nie widać szczegółów przedmiotu, nie zachęcają do kupna, zrobione na jasnym lub kontrastowym tle – idealnie sprawdzi się ściana, podłoga lub stół. Najlepiej, żeby nie było widać innych domowych szpargałów, mebli i sprzętów kuchennych, albo zminimalizować ich ilość do minimum. Wtedy klient skupia wzrok tylko na danym przedmiocie. zrobione w uprzątniętym miejscu – szczególnie, gdy chcecie sprzedać meble (albo wynająć mieszkanie!). Mebel, na którym jest mnóstwo nieuporządkowanych przydasi i bałagan w tle, nie wygląda dobrze, choćby był najpiękniejszy na świecie. w dziennym, naturalnym świetle – sztuczne światło tworzy nieestetyczne cienie, zmienia kolorystykę i jeśli nie mamy doświadczenia w robieniu zdjęć, to lepiej sobie odpuścić późną porę. jeśli jest widoczne zużycie, koniecznie zbliżenie na te fragmenty – to, że dana rzecz ma jakąś wadę, to wcale nie znaczy, że jej nie sprzedacie – najważniejsze to jej nie ukrywać. obróbka zdjęć – jeśli już to tylko lekkie rozjaśnienie i poprawienie kontrastu, tak by nic nie przekłamać, a takie możliwości edycji stwarza, np. telefon. Opis przedmiotu możliwie dokładny i szczegółowy opis – im więcej szczegółów tym lepiej, budujemy tym zaufanie. Nie musimy skupiać się na technicznych aspektach, może to być opis „od serca”, często mi się to sprawdza. opis wykorzystania przedmiotu – dobrym wytrychem jest napisanie jak dany przedmiot można wykorzystać, w jakim otoczeniu. Dobrze działają hasła w stylu „Idealny do domku kempingowego”, „Sprawdzi się w pokoju dziecka”, „Jeśli masz panele to jest to produkt dla Ciebie” itd. wymiary – przy ubraniach i rzeczach do domu podanie wymiarów to absolutny obowiązek, łatwiej od razu podjąć decyzję i sprawdzić czy dana rzecz pasuje. rzeczywisty stan – tak jak napisałam wyżej przy fotografowaniu różnych wad – to, że coś jest zużyte to nie znaczy, że nie nadaje się na sprzedaż. Ukrywanie wad może przynieść tylko problem. Nie oszukujmy też, że dana rzecz jest nowa, jeśli nie jest. To zawsze wyjdzie. Ostatnio kupowałam książki opisane jako nowe, ale nie dotarły do mnie nowe egzemplarze. W bardzo dobrym stanie, ale nie nowe. Nie zależało mi na jakości, ale mimo wszystko poczułam się oszukana i więcej u tego sprzedawcy nic nie kupię. Proste. Cena Ustalenie ceny jest najtrudniejszym elementem, bo z jednej strony chcielibyśmy zarobić jak najwięcej, a z drugiej zależy na szybkiej sprzedaży. Nie zawsze też najniższa cena jest gwarancją sprzedaży, wszystko zależy od przedmiotu jaki chcemy sprzedać. Jak ustalić cenę? Najlepiej porównać oferty sprzedaży podobnych przedmiotów w podobnej jakości i obniżyć cenę o kilka, kilkanaście procent. Trzeba też pamiętać, że do ceny doliczony zostanie koszt przesyłki, więc automatycznie klient płaci więcej. Nie kierujmy się sentymentem, tylko ustalmy cenę, którą sami bylibyśmy gotowi zapłacić za używaną rzecz tego rodzaju. Gdzie sprzedawać? OLX – obecnie miejsce, gdzie sprzedaję najczęściej z najlepszym skutkiem. Przede wszystkim książki i małe AGD. Allegro – rzadko wystawiam coś na Allegro, ale swego czasu był to dla mnie portal zakupowy numer jeden. Grupy na Facebooku – tutaj działa mój mąż, szczególnie gdy chodzi o sprzedaż gier planszowych i zawsze jestem w szoku jak to szybko idzie. To tyle, jeśli chodzi o moje rady, czekam na Wasze sprawdzone sposoby na skuteczną sprzedaż. Dodalibyście coś do moich punktów? Róbcie przegląd rzeczy, z których już nie korzystacie, bo niedługo na blogu rusza „wyprzedaż garażowa”, w której też będziecie mogli wziąć udział :). Bądź na bieżąco z najnowszymi odcinkami podcastu "Rozmowy na zapleczu" i informacjami ze świata e-commerce Zapisz się do naszego newslettera Zapisując się zgadzam się z polityką prywatności. Grzegorz Frątczak: Cześć Jarku! Jarosław Banacki: Cześć! Cześć Grzegorz. GF: Jarku, dzisiaj zaprosiłem Cię do podcastu, żebyś opowiedział nam trochę o swojej firmie, którą tworzysz od 17 lat – jeśli strona dalej nie kłamie, bo to zawsze z tymi datami jest trochę różnie. JB: Najlepiej pisać od którego roku, prawda? GF: Tak. JB: Tak, to 17-18 lat. To prawda – tak będzie. Dziękuję za zaproszenie. GF: Czyli pełnoletni już niedługo? JB: Tak. To prawda. GF: To znaczy, że wypuścisz w świat, bez dozoru? JB: Może. Mamy system dziesiętny, to może 20-lecie będziemy świętować. GF: Okej. Jesteś szefem, właścicielem Gdybyś mógł krótko nam opowiedzieć, gdzie teraz jest Cyfrowe, żeby słuchacze mieli pewien kontekst. JB: No to tak. Wiek już podałeś. Miejsce urodzenia: Gdańsk. Jak duzi jesteśmy? Jest już kilkadziesiąt osób. Mamy 5 sklepów stacjonarnych w różnych miastach, mimo że głównie żyjemy z e-commerce’u. Za zeszły rok było 104 mln złotych przychodu. To robi jakieś tam wrażenie, gdy mówi się taką liczbę, tylko pamiętajmy, że my sprzedajemy drogie rzeczy. To nie są książki. Dla mnie zrobienie 100 mln z książki, to jest wielki szacun i chylę głowę. To jest rząd 5 tys. wysyłek miesięcznie plus sprzedaż przez sklepy stacjonarne. To mniej więcej charakterystyka jeśli chodzi o rozmiar. Jak wygląda charakterystyka klienta dla branży foto-video? GF: Tak, bo są to produkty premium, czyli różne aparaty i inne sprzęty po parę-, paręnaście tysięcy. JB: Nawet są takie – tak, to prawda. “Trzeba wziąć pod uwagę, że zmienia się klientela i sprzedajemy, rzeczywiście drogie rzeczy – dla profesjonalistów, dla biznesu. Zwykły człowiek, już – nie oszukujmy się – bardzo często fotografuje czy filmuje po prostu smartfonem. To wiemy i taka jest ewolucja rynku.” GF: Okej. I ta grupa docelowa Was nie interesuje? JB: Nie. Jak najbardziej interesuje. Z tym, że ona maleje. Po prostu. U nas kupują profesjonaliści, biznes i hobbyści. Mimo wszystko, masz większe możliwości kreatywne trzymając aparat niż smartfon i robiąc skomplikowane zdjęcia. Czy zdjęcie za zdjęciem, a tu mama dzwoni. Są takie różnice, które są wyraźne i myślę, że to się długo, długo nie zmieni. Zaufanie jako przewaga konkurencyjna w ecommerce GF: Tak myślę o tym, że mam wydać kilkanaście tysięcy złotych w sklepie za jakiś sprzęt, i oni mi to wyślą. Najpierw przecież, muszę przelać kasę – zapłacić. I muszę zaufać, że mi przyślą towar. Rozumiem, że tak działacie? Nawet przy tych dużych paczkach? JB: No tak, tak. Z resztą, jeżeli mówimy już o sprzętach po kilkanaście tysięcy złotych, no to nie oszukujmy się, że teraz już nawet dosyć trudno pobranie zrobić. Z resztą pobranie – i jego popularność dramatycznie zmalała, szczególnie w tym roku – to wiemy. No tak, ale tak jak już mówiliśmy, jesteśmy już tyle na rynku. Można przeczytać w sieci, w przeróżnych miejscach, że nie bawimy się w jakieś cegły w przesyłkach. To w ogóle nie wchodzi w grę. “Powiedzmy, otwieranie takiego biznesu w tej chwili i naśladowanie nas, to raczej dosyć trudne wyzwanie. Choćby właśnie z tego powodu – ugruntowanego zaufania w sieci.” GF: No właśnie, myślę, że to jest dość istotne w obecnym e-commerce’sie, że to zaufanie się buduje i trzeba jakoś pokazać klientowi, że: “U nas mogą bezpiecznie wydać pieniądze”. Jest to pewnie jeden z czynników: “Jak Ci nie zaufam, to pójdę na Allegro i będę miał to samo, a będę miał pewność, że pieniądze nie przepadną”. JB: Tak. Jest to kawałek budowy e-commerce’u – zaufanie. Szczególnie, jeżeli startujesz, to masz trudny orzech do zgryzienia. Jest efekt wielu czynników, które musisz złożyć. Może nie rejestruj spółki na Wyspach Owczych. Trzymaj jednak domenę “pl” i porządną stronę – od tego zacznij. Oczywiście, to nie wystarczy. GF: A co według Ciebie co jeszcze musieliście zrobić, żeby klienci Wam zaufali z taką kasą? JB: To jest ogromny proces. Pamiętam, że jak startowaliśmy w 2002/2003, gdzieś końcówką 2002 roku, to zaczynaliśmy sprzedawać przez Internet, ale bardzo dużo ludzi chciało jednak odbierać towar. To były inne czasy, i to zaufanie było dużo, dużo mniejsze. Nawet regulacje prawne, ochrona prawna była zupełnie inna. Dlatego więc był umożliwiony sposób odbioru. Dopiero w 2008 powstał pierwszy sklep poza Gdańskiem, a tak, to od początku działalności był sklep stacjonarny. No i na tym, że tak powiem, budowaliśmy nasze zaufanie. Rzeczywiście, fizycznie istniejemy, pokazujemy, że za tym stoją ludzie, że jest siedziba, że jest telefon stacjonarny. Wtedy to miało znaczenie, bo każdy numer komórkowy, to że tak powiem, to nie wiadomo co to jest. Że zniknie. Teraz to się już wszystko wypłaszcza. GF: A jak myślisz, czy coś jeszcze jest, żeby takie zaufanie do marki pozyskać? JB: Klasycznie… “…występujesz tam, gdzie ktoś inny zweryfikował Twoją tożsamość czy Twoją pewność biznesu i jakość. Choćby jesteś na Allegro, jeżeli tam masz opinię, to znaczy, że oni – takie Allegro – zadbało o to, nie wykopało nas, czy nie wykopało Ciebie. To znaczy, że mniej więcej jest okej.” Jesteś na Ceneo czy masz sposób płatności PayU, czy PayPal, no to też jakoś Cię zweryfikowali. To działa w ten sposób. Jeśli przyjmuje się dużo usług elektronicznych, jeżeli zautoryzujesz się swoim kontem, przelewem za złotówkę, to się przyjmuje, że bank Ciebie zweryfikował fizycznie z dokumentem, no to jesteś okej. Ty to Ty, czyli ja też Ci mogę zaufać. Przecież tak możesz założyć Profil Zaufany, który urzędowe wielkie sprawy potrafi założyć. Tutaj też to działa w ten sposób, że możesz przenosić. Kiedyś to działało: zależy co tam sprzedajesz, to bierzesz logo zaufanego partnera – dużej firmy, której produkty na przykład sprzedajesz no i przyjmuje się domniemanie – konsumenci przyjmują, że jeśli ta firma nie zareagowała, nie zagroziła: “Proszę zdjąć nasze logo z tej złej strony”, no to już jest kolejny jakiś kamyczek do budowania tego zaufania. Jak zbudować ecommerce od zera? GF: Wy budowaliście to zaufanie od 17 lat. Jak to się zaczęło? To 2003 rok? Tak? JB: To był gdzieś 2002. Był wtedy taki lekki kryzys, opóźniony po bańce internetowej. I tak jak liczyłem, to tak nie do końca mi się składały zyski z innej działalności. Wtedy sprzedawałem komputery, obsługa firm i tak dalej. No to tak mówię: “Boże, za te pieniądze, to lepiej iść na etat”. I tak się rozglądałem. Miałem wtedy aparat fotograficzny, cyfrowy. Wtedy na mieście, jak trzymałeś tak aparat z daleka, to się patrzyli jak na dziwoląga – to były takie czasy. I jakoś tak z jednym znajomym się skumaliśmy. Ktoś już tam sprzedawał przez Internet aparaty: “to żre, to jest przyszłość, warto to robić”. I tak zaczęliśmy już pod koniec 2002., a samo – domena, na czym już budowaliśmy markę, to była pierwsza połowa 2003 roku. GF: Czyli, po prostu, zauważyłeś, że tych produktów nie było i chciałeś je sprzedawać. Sam je sprowadzałeś? Czy miałeś jakiegoś hurtownika, od którego kupowałeś i dopiero odsprzedawałeś? JB: To było różnie, bo tu w Polsce już były jakieś dystrybucje. Troszeczkę z Niemiec. To wszystko raczkowało, było jeszcze mało marek, które w ogóle to produkowały. Więc – tak, zdobycie towaru nie było problemem. GF: Okej. Czemu klienci wtedy u Was zaczęli kupować? JB: Bo mieliśmy. Bo było taniej. Bo mieliśmy największy wybór. Bo fotografia cyfrowa zyskiwała na popularności i jak się szukało, to się znajdowało nas w Internecie. I tak wszystko to po kolei. GF: Czyli taka przewaga “pierwszego” na rynku? JB: Nie sądzę, żebyśmy byli pierwsi. Na pewno nie. GF: Ale w tym takim pierwszym trendzie? JB: Tak, w tym jakby pierwszym rzucie sklepów specjalistycznych, sklepów fotograficznych. Bo wiadomo, że elektro-markety, jak tylko to było możliwe, to też to sprzedawały. Ale byliśmy od razu specjalistami. ” Mieliśmy wszystkie marki, wszystkie akcesoria do tego i na tym zbudowaliśmy swoją tożsamość. Tak jesteśmy kojarzeni i tak zbudowaliśmy też kadrę, która rzeczywiście – skupia pasjonatów – ludzi, którzy się znają na tym. Mają, czy to studia kierunkowe, czy po prostu zarabiają na robieniu zdjęć, czy filmów. I to się obroni przed innymi firmami, które przerzucają pudełka i nie bardzo rozróżniają jedno od drugiego.” GF: Okej. A po czym klient rozpoznaje, że nie przerzucacie pudełka jednego po drugim? JB: Jeżeli już ma z nami kontakt, to wie, że jest ta fachowa porada. Jeżeli nie kontaktuje się z nami, musiałby uwierzyć na słowo, że jesteśmy fachowcami. Wtedy powiedzmy, wchodzi na stronę i patrzy, że my mamy tylko ten asortyment. Filmowanie, fotografia i od A do Z. Jeżeli oni robią tylko to, to się znają. To jest charakterystyka niszowych, czy – no nie wiem, jak to nazwać – monotematycznych? No nie uważam, żebyśmy byli niszowi, jeśli odpowiadamy za kilkadziesiąt procent rynku w Polsce, w niektórych kategoriach. Więc trudno powiedzieć. GF: To sporo. JB: Tak, ale jako branża można powiedzieć, to tak. To jest specjalistyczny – może nie niszowy, ale specjalistyczny sklep. No to chyba się zna. Idziesz do dilera Mercedesa, to chyba zna się na Mercedesach. Jak doradzać klientowi przez Internet? GF: Tak. Tak o to pytam, bo spotykam wielu chętnych do postawienia, zrobienia sklepu i jedną z rzeczy, którą mówią to: “My doradzimy klientowi”. Ja zawsze się pytam: “Ale jak doradzicie klientowi?”. W sklepie stacjonarnym przyjdzie klient i Wy mu tam doradzicie, to jest jedna rzecz. A na stronie internetowej, przez sklep, jak doradzić? I zastanawiam się zawsze co Oni przez to rozumieją? To nie jest takie hop-siup doradzać klientowi przez sklep internetowy. Nie wiem. Czy Wy macie jakiś wypracowany patent? Jak Wy to robicie, że klient wie? JB: Poruszasz bardzo fajny i trudny temat. Lojalność ludzi skaczących po stronach z jednej strony do drugiej jest żadna albo prawie żadna. Więc: “Tu skorzystam z wiedzy, a tu kupię, bo taniej” i tak dalej. Tak? To jest zagadka. Zależy, co sprzedajesz, bo jeżeli sprzedajesz lodówki, to nie wiem, co chcesz doradzać w lodówkach? Każdy wie, jaka lodówka jest, bo każdy ma lodówkę, tylko mu się zepsuła. Więc tu, z całym szacunkiem dla sprzedawców lodówek, wielkiej filozofii nie ma. Każdy twierdzi, że zna się na lodówkach. Na szczęście, fotografia i filmowanie, to jest dziedzina sztuki. To jest bardziej skomplikowane. I okej, każdy może “pyknąć” zdjęcie, ale niekoniecznie będzie to artyzm, albo czasopismo kupi to na okładkę. Prawda? W ten sposób. Tu jest dużo do zrobienia. Poza tym jest to proces tworzenia i satysfakcji z tego, że jednak zrobisz zdjęcie. Może jest już takich zdjęć 10 tys. jest w Google, ale to zrobiłeś Ty – samodzielnie uzyskałeś taki świetny efekt. Dlatego, to jest takie piękne. Że tak powiem – ładuje akumulatory. A wracając do pytania, do doradzania – no to cały content marketing. Kreowanie się na eksperta. Blogi, nie blogi. Konferencje i tak dalej. To jest żmudna praca. GF: Okej. A co rozumiesz przez content marketing w Waszym przypadku? Pisanie: “10 najlepszych aparatów cyfrowych w 2020”? JB: No tak. To tak brzmi trochę – ten content marketing, jak pod SEO. GF: Tak. JB: Prosty przykład – jeżeli naprawdę pokazujesz, jak zrobić lepiej zdjęcie zachodzącego słońca i piszesz to, i ktoś to robi, i to działa. Albo poddajesz fajnego tipsa, no to znasz się na tym. Jak zrobisz to 100 razy czy tam 200 razy i działa, to znaczy, że się na tym znasz. Jeżeli ktoś napisze i potwierdzi jakiś social proof: “Tak, oni się znają na rzeczy”, to ktoś to czyta i tak dalej, i tak dalej. I jest efekt kuli śnieżnej, i budowania całego tego wizerunku. Ale tego nie da się tak z dnia na dzień zbudować. Z dnia na dzień, to można było w tym roku założyć sklep z maseczkami. Wyrzucić dużo pieniędzy do Google’a i się sprzedawało. GF: Jeszcze jest to pytanie: “Za ile to kupiliśmy?”. Bo ja znam kilka osób, które kupowały maseczki w hurcie po 20 zł, zamiast 4 i sprzedawały po 50. JB: I teraz zostali z towarem. GF: Niektórzy tak. Najbardziej śmiałem się z tych, którzy mówili, że za drogo sprzedają. Ale to nie jest tak, że mogli na tym zyskać. Mogli też stracić, bo przecież to okno mogło się skończyć szybciej niż przewidzieli. Przecież maseczki, wbrew pozorom, zaczęły bardzo szybko tanieć. JB: Popyt i podaż. GF: Tak. Z tymi maseczkami było to jak takie trochę granie na giełdzie – czy wygram, czy przegram? Czy będę miał na czas? No dobrze. Czyli to jest to. Natomiast, zacząłeś – krok po kroku. Pierwszy sklep poza Gdańskiem w 2008. JB: Tak. To była Warszawa. GF: I co tam się działo? Warszawa? JB: Warszawa. GF: Czemu Warszawa? Ponieważ tu jest większy rynek? Czy jakiś inny powód? JB: Bo to duże miasto. Ponieważ było stamtąd dużo klientów. Chcieli mieć taką możliwość. Widzieliśmy również potencjał, że inni są tylko w Warszawie i dużo sprzedają. Cały czas widzieliśmy ten trend, że klienci potrzebują przyjść i zobaczyć fizycznie. Doradzić, a nie jednak wszystko przez Internet. No i dlatego. Jakie zmiany zaszły w ecommerce? GF: No tak, rzeczywiście. Jeszcze, pewnie wtedy ktoś, kto miał wydać kilka, kilkanaście tysięcy, to chciał przynajmniej mieć wymianę z ręki do ręki, że tak się wyrażę. I w czasie tych 17 lat, widzisz jakieś takie zmiany w e-commerce, które powodowały, że trzeba było inaczej podejść do całego biznesu, do modelu, żeby w ogóle utrzymać się na tym rynku? JB: Do modelu biznesowego? Nie. Model biznesowy raczej pozostaje ten sam, prawda? Kupujemy, sprzedajemy przez Internet. To zależy, jak kto rozumie model biznesowy. Zmiany są przeróżne. Jeśli się zastanowić, to sam wpływ Google’a i wszystkiego dookoła. To, że SEO kiedyś było bardzo prosto robić i dawało super efekty, a teraz to jest wielka rzeźba i niekoniecznie zadziała. Powiedzmy więc, że niekoniecznie model biznesowy, co strategie i na co postawić? Na priorytety? To tak. Kiedyś, były takie czasy, że nie było social mediów. Można powiedzieć, że ich nie było, albo na pewno nie miały takiej roli, jak teraz. Nie było tego, to się tym nie zajmowałeś. Byłeś tylko SEO, Google i jakieś katalogi, bo było coś takiego, jak katalogi stron. W ten sposób. I to wszystko. I Google AdWords. Teraz jest to w tylu przeróżnych miejscach: czy Marketplace’ach, czy blogach, czy przeróżnych tego typu serwisach. “Trzeba być tam, gdzie są klienci – to po pierwsze. No i zastanowić się, czy stać nas na to, żeby być wszędzie. Na pewno zmieniło się to, że jest to bardziej skomplikowane. I zaczynanie teraz – to albo masz unikalny produkt, mega pomysł, albo dużo pieniędzy, żeby naprawdę, gdzieś wypłynąć.” GF: Tak. JB: Ale wiem, jestem przekonany, że jest bardzo dużo nisz: nisz produktowych, nisz usługowych, nisz biznesowych, gdzie jest to możliwe. Nie sądzę, żeby ktoś był w stanie zbudować teraz – dzisiaj zacznie i zbuduje – na przykład kolejne Allegro, X-com, czy innego wielkiego. To bardzo trudne i na pewno nie z domowego garażu. Takie jest moje przekonanie. GF: Tak. JB: Jeśli już, to ma jakiś fundusz, jakąś wizję. I wielu było takich, którzy próbowali pobić Tuzów i tu się nie udało. Albo paliwo się skończyło. Po prostu. GF: Powiedziałeś, że jest wiele rzeczy do zrobienia, ale budżet ograniczony. JB: Tak. Priorytety w prowadzeniu sklepu internetowego GF: To jak wybierasz te rzeczy, które są do zrobienia w tym ograniczonym budżecie? Chciałem tu zauważyć, że nawet takie duże sklepy mają ograniczony budżet. JB: Tak. Klasycznie – patrzysz, ile włożysz i ile z tego wyjmiesz? Jeśli możesz to zmierzyć, to super. Jeśli nie możesz tego zmierzyć, to idziesz na wiarę czy na symulację, że ten produkt będzie się sprzedawał, ponieważ jest taki fajny. Po czym to poznasz? No – jest fajny, wszyscy o tym piszą. No i dobra – robisz, ryzykujesz. Stawiasz na to. “A pewnie nie jest żadnym odkryciem, że trzeba być zwinnym i weryfikować to czy to się sprawdziło, czy się nie sprawdziło. I ewentualnie podejmować bardzo trudne decyzje. Nie – zamykam tę linię produktów. Nie – przerzucam się na to . Szkoda, smutno, fajnie było, ale…” Wybieranie priorytetów – to mniej więcej w ten sposób. Oczywiście, zawsze można powiedzieć: “Bo ja chcę, bo jestem szefem”. Tylko gdzie to nas doprowadzi? Jeżeli podejmę 10 decyzji tego typu pod rząd, to możemy wylądować na poboczu. GF: Tak. JB: Według mnie: “…prowadzenie biznesu, to jest podejmowanie dobrych decyzji. I to co najmniej kilku dobrych decyzji pod rząd, albo znacząco więcej dobrych decyzji, niż tych złych. No bo zawsze jakieś porażki będą.” GF: Tak. Ja kiedyś usłyszałem, że: “Biznes jest prosty. Wystarczy robić dobrze kilkadziesiąt rzeczy na raz”. JB: Coś w tym jest. To na pewno bardzo pomoże. Szukanie szans na rozwój sklepu internetowego GF: Tak. To jest, po prostu, wiele rzeczy, którymi trzeba się zająć i dopieścić. Żeby było śmiesznie – nie trzeba robić ich perfekcyjnie, tylko żeby dobrze było. Tak jak Ty mówisz: tych dobrych decyzji musi być ciut więcej, a przynajmniej pozytywnych skutków tych decyzji, powinno być ciut więcej niż tych negatywnych. I ja się właśnie zastanawiałem, jak u Ciebie wygląda ta decyzyjność? To obserwowanie: “Okej, to teraz w to wejdziemy, albo w to nie wejdziemy? Albo to przestaniemy robić, albo to zaczniemy robić”? JB: Musisz chłonąć informacje. Czytać, co się dzieje. Patrzeć, co się dzieje. Patrzeć na dużych, na duże sklepy. I patrzeć, dlaczego one to robią? W jakim stopniu mi to pasuje? Jak to ma się do mojego biznesu? To nie chodzi o kopiowanie 1:1, w ciemno, ale szukanie bardziej inspiracji i zapytania: “Ale czy to u mnie ma sens? Na ile to ma u mnie sens?”. GF: Tak. JB: Czyli podpatrujesz innych. Niekoniecznie konkurencję. Może to być: ja robię w elektronice, patrzę w Fashion i: “O! A może to jest opcja?” i teraz masz. Później, czasami, jest taki dylemat, że jeśli nikt tego nie robi, to z jakiegoś powodu. I albo oni to sprawdzili, zmierzyli, że to nie ma sensu. Nie wiemy. Albo oni nie wpadli na to, że to zadziała również w tym biznesie. Wtedy, to już musisz podjąć jakąś tam decyzję, na podstawie czy intuicji, czy badań i sprawdzenia: “A spróbujmy”. Wiadomo, że teraz często się testuje. GF: Tak. JB: Robisz czy testy A/B, czy coś innego. Zobaczysz jak to się sprawdza, to wtedy rozszerzasz to na cały serwis. Wystarczy popatrzeć na dużych: czy Allegro, czy Amazon, czy Google. Oni są tak ogromni, że nie mogą włączyć jednej funkcji wszędzie. Musieliby to rozpropagować pod data center. Dlatego najpierw są lokalnie, dla jakiegoś rynku. Sprawdzają, jak to działa i dopiero później puszczają dalej. No i tak to w dzisiejszym świecie wygląda. GF: Czyli, przede wszystkim patrzysz na innych. Tak po pierwsze, żeby zdobyć wiedzę. Czytasz i na podstawie tego wyciągasz wnioski: “Co ja mogę zrobić? Gdzie te trenty idą? Jak to wpłynie na mój sklep? Co z tego ja mogę zrobić?”. JB: Tak. Patrzysz również na dane o swoim biznesie, którymi dysponujesz. Dane o klientach, ich zachowaniach, gdzie się zmieniają. Tak jak u nas – na przestrzeni lat ogromnie się zmieniło. Aparaty – sprzedaż aparatów szła gdzieś mniej więcej do 2010 roku. Wtedy na świecie sprzedało się około 126 mln aparatów cyfrowych i od tamtego czasu spada. Dzisiaj mamy 2020, to 2, 3 lata temu, to było 25 mln. Teraz już trochę wyhamował spadek, więc sprzedaż wynosi między 22-25 mln sztuk aparatów cyfrowych na całym świecie. Czyli, rynek spadł 4-5 razy. Wyzwania ecommerce w branży foto-video GF: I myślisz, że będzie dalej spadać? JB: Myślę, że tak. Na pewno się zmienia, bo to zmiany technologiczne i pewnie będzie jeszcze spadał. Z drugiej strony idą telefony komórkowe, które mają takie fiku-miku, wielkie możliwości. Z tym, że kupować iPhona za 5800, to może lepiej kupić takiego za 2 tys. plus za 3,5 aparat, który pewnie będzie robił zdjęcia lepiej. Raczej, przy tych poziomach cenowych, to tak. Z tym, że kiedyś to zejdzie, że za 2 tys. będzie robił cuda-wianki i na kiju: i rozmywał tło i wysyłał do babci z poprawionym tłem. GF: I masz taki plan na czas, gdy zapali się żółte światło: “Kurde, to za bardzo spadło i muszę wymyślić, co dalej z tym biznesem? Bo inaczej…” – no, model biznesowy. JB: Wiesz co, ja to żółte światło mam od 4 czy 5 lat, ale nadal rośniemy. GF: Okej, czyli zjadacie inną część rynku? JB: Tak, tak. To z pewnością. Inni stwierdzają, że nie warto. Jeżeli jesteś numerem 1, to przejmujesz rynek. GF: Okej. Czyli się specjalizujesz. JB: Poza tym, jest bardzo dużo nowych kategorii: drony, kamery sportowe, oświetlenie do studiów fotograficznych. I to nie tyle, że studia fotograficzne – to jakiś fotograf. W tej chwili to biznesy potrzebują. E-commerce przecież potrzebuje. Wiemy nie od dzisiaj, że dobre zdjęcie sprzedaje lepiej, niż opis. Tak? Musisz mieć dobre zdjęcie. Allegro wymaga od Ciebie dobrych zdjęć. Takich i siakich, i tak dalej. To już nie jest komórka na podłodze: “Pach! I lecę”. Takie zdjęcia, to sobie możesz ma OLX robić, żeby uwiarygodnić, że sprzedajesz prawdziwy przedmiot. To wiemy, ale to nie w profesjonalnym e-commerce. GF: Okej. Czyli z tego, co mówisz, zmienia się i trochę grupa docelowa, i trochę rynek się zmienia, a Wy się dopasowujecie do tego i dorzucacie kolejne rzeczy. JB: Tak. Z ostatnich lat, to rośnie jednak obrazek ruchomy, czyli jednak rośnie film, filmowanie. Nawet w e-commerce’sie. Prawda? GF: Tak. JB: Prezentacje produktów w formie filmu: czy to jakiś tan unboxing, czy to modelka chodząca po wybiegu, czy coś w tym rodzaju. No to, zdecydowanie to – to pomaga. Szczególnie, jeśli masz produkt nie taki, który ma na Filipinach i w Stanach Zjednoczonych ten sam opis, z czym my mamy problem, ponieważ te produkty są powtarzalne. Ale jeżeli jesteś szwalnią z Łodzi, to opis produktu powinieneś mieć rzeczywiście topowy. GF: Z tego, co mówisz, to masz takie podwójne wyzwanie? Nie dość, że zmienia się cały e-commerce, czyli to, że kończy się SEO, zaczynają się social media. Social media się kończą, czyli coś innego wchodzi, to jeszcze u Was jest: kończą się aparaty – trzeba wymyślić kolejny produkt, kolejną jakąś niszę, w którą wejdziemy i która pomoże nam utrzymać pozycję numer 1 w branży, którą sobie wybraliśmy. JB: Tak. Nie ma chwili oddechu – można tak powiedzieć. Tym bardziej, że to jest biznes bardzo kapitałochłonny. Dlatego te marże w elektronice są małe, ponieważ na tych 3%, czy 5%, jakieś tam złotówki są, bo to jest od dużej kwoty. Nikt ciuchów nie będzie sprzedawał na 5% czy na 10%, bo to jest głupota. Wiadomo. I nie da się za to wyżyć. A tutaj jest taka presja. I dwa, że jak jak rozmawiam ze znajomym, który ma sklep sportowy i on mówi, że ma magazynu 800 tys. złotych. Ja mówię: “Stary, to moja jedna dostawa lustrzanek czy aparatów”. GF: Tak. JB: A on pokrywa wszystko. Jak ma buty, to ma w różnej rozmiarówce. I on ma wszystko. I dobrze żyje na tym. No to ja mówię: “O rany!”. GF: Czyli jeszcze tu jest wyzwanie, żeby ten magazyn zapełnić i pewnie dobrych parę baniek gotówki, jak nie więcej, jest zamrożonych? JB: Tak. GF: Teraz, przy takiej marży – skąd wziąć taką gotówkę, żeby zamrozić na magazynie? JB: No tak – bogaty wujek z Ameryki. My już jesteśmy tyle na rynku, że cały czas reinwestowane zyski zbudowały pewien kapitał, więc jest dużo prościej. GF: A czy widzisz w swojej 17-letniej karierze, takie drastyczne i nagłe zmiany w e-commerce? Takie działania e-commerce, które miały wpływ na twój sklep? JB: Drastyczne zmiany w e-commerce? GF: Może nie drastyczne, ale takie znaczące? JB: Znaczące? Chyba nie wyczuwam takiego ogromnego jakiegoś przejścia – nie wiem – jakiś algorytm się zmienił czy ktoś tam, coś w tym rodzaju. Od wielu lat słyszymy, że jak Amazon wejdzie do Polski, to pozamiata. To może być duża zmiana, no ale to kolejny konkurent. Kwestia, jak bardzo będzie mu się chciało zamiatać. Co to znaczy, że on wejdzie do Polski? Przecież już można kupić. Nawet regulacje prawne: te zmiany w zwrotach czy coś, czy takie RODO, to były kolejne takie rzeczy, którymi trzeba się zająć, ale one nie spowodowały przewrotu na rynku e-commerce. To jest raczej ewolucja. Pamiętam, że jak zaczynaliśmy, czy gdzieś tam w latach 2006, coś koło tego, to pobranie odpowiadało za około 67% wysyłek czy zamówień. Teraz, nawet już przed pandemią jeszcze, to już było między 20 a 30%. Teraz, po pandemii, to już jest na szarym końcu. Z jednej strony pandemia, z drugiej strony wzrost zaufania do nas, z trzeciej strony wygodne płatności online, z czwartej strony ochrona prawna i bezpieczeństwo, z piątej strony jeszcze znowu zaznajomienie się z zakupami online. Czyli, już się nie boją tego, wiedzą, jak do tego przekonać. Więc to wszystko buduje to, że to jest taka ewolucja. Czy podążać za trendami w ecommerce? GF: To trochę też się mi potwierdza, że to nie jest tak drastycznie. Chyba że jest pandemia – to jest drastyczna rzecz. Ale, pewne trendy się zaczynają i one tak płynnie przechodzą. I to trwa trochę – rok, dwa. I teraz chyba ważniejsze jest pytanie, w który trend wejść? Który przetrwa tę próbę czasu? Bo pewnie nie pamiętamy, ile trendów nie przetrwało. I żeby wejść w dobrym momencie. JB: No – tak. To jest właśnie to, o czym mówiliśmy. Skąd inspiracje, jak to wyłapać i zadecydować, że robimy to, a tamtego nie robimy? Wskoczysz do tego wagonika, zapędzisz się i teraz postawisz wszystko, że teraz: voice search. Że w ogóle, w e-commerce’sie musi być voice search. No pewnie tak. Ale pytanie: czy już teraz? I pewnie: jak bardzo? Ja pamiętam, na jakiejś konferencji, chyba 2008 rok. Występowałem i już wtedy było, że aplikacje na komórki – to już trzeba mieć. Może to było troszeczkę później? Ale: czy mieć, kiedy mieć aplikację na komórkę? Sklep powinien mieć. Ja mówię: “Ale, to tak sprawdźcie co da to klientowi? Jaką wartość mu da i czy akurat Twój sklep – czy on będzie chciał zainstalować aplikację i korzystać. Jeśli on ma to samo przez stronę, to po co miałby mieć kolejną ikonkę? Na spokojnie się zastanowić”. Minęło lat 10 i my aplikacji nie mamy i nadal bym się zastanawiał, co mogę zaoferować w tej aplikacji bardziej niż na stronie. To jest raz. Dwa, no niestety, u nas się nie kupuje tak jak soczewki kontaktowe, gdzie w aplikacji mógłbym zrobić: Twoje ulubione soczewki – kliknij tu, ponów zamówienie czy coś w tym rodzaju, bo robisz to tak często. Nie jest to tak fajnie, że ktoś kupuje to bardzo regularnie. To nie jest karma dla psów. GF: Tak. Chociaż z drugiej strony, jeszcze dwa lata temu chciałem klientów, którzy pytali się mnie, że oni chcą aplikacje. I to był taki jakiś trend, że wszyscy muszą mieć aplikację na telefon. Teraz nie słyszę o tym. Chyba firmy, które miały klientów, że tak się wyrażę, na te aplikacje, już zobaczyły. Ja mówię: “Sorry, ale po co Ci to? Nie dość, że musisz gonić klientów do sklepu, to jeszcze do aplikacji? To jest 3 razy trudniejsze, żeby zachęcić kogoś do instalacji”. Szczególnie, że teraz ludzie nie instalują tylu aplikacji, co kiedyś. JB: No tak, to prawda. Ale jak masz taki biznes jak OLX i tam dajesz wygodną możliwość wymiany informacji pomiędzy kupującym, a sprzedającym, zamiast e-mail. To to już jest ta wartość, którą tak nie do końca na stronie zamodelujesz. GF: Tak. JB: W samym sklepie musisz jakieś funkcje zrobić, które są przydatne. “Ja potrafię sobie wyobrazić, że nawet my moglibyśmy mieć taką aplikację, tylko znowu to jest kwestia priorytetów. Ja wiem, co ja bym w niej umieścił i byłoby fajnie dla naszych klientów. No ale to – albo tamto. Co zrobić? Za co zapłacić?” GF: Tak. No właśnie, czy w ogóle w tym jest potencjał? To, że 5%. moich użytkowników będzie to wykorzystywać, to co mi z tego? Tak? JB: Tak jest. Obecność w social mediach – co jest miarą sukcesu w ecommerce? GF: I te trendy – właśnie – w które wchodzić? Tak sobie obejrzałem Wasze social media i mówisz, że social media weszły. I tutaj ujawnię tajne informacje: czyli na Facebooku macie z 25 tys., ale na Instagramie i na YouTubie to tam po 5 tys. Nawet niecałe. Tak? Instagram teraz szaleje, tam setki tysięcy. Ale pewnie to nie Wasz klient, który chciałby oglądać ładne zdjęcia? JB: Instagram, to jest o ładnych zdjęciach, więc jak my się zajmujemy zdjęciami, to też tam powinniśmy być. Tylko co z tego wyciągnąć? Że oni oglądają? Czy kupią, nie kupią? To jest na pewno element, że tam trzeba być i dawać jakąś inspirację. No ale to wiesz. Tu możesz więcej przyłożyć, tu mniej i tak dalej. Wśród naszej konkurencji jesteśmy niekwestionowanym liderem, jeśli chodzi o YouTube i to, że tylko tyle albo można powiedzieć, aż tyle subskrybentów. I nie kupionych w Indiach, tylko zasłużenie zdobytych w sposób organiczny, że tak powiem. GF: Tak się właśnie zastanawiam czy w ogóle macie szansę na większą ilość subskrypcji? Zwykły użytkownik nie będzie subskrybował kanału o aparatach, bo on potrzebuje tu i teraz, na przykład filmik instruktażowy, więc po co subskrypcje? U Was widzę, że też są informacje bardziej dla fotografów. JB: Naszym hasłem jest: “Lepsza fotografia, lepsze filmy”. My pomagamy w robieniu ciekawszych ujęć, ciekawszych kawałków. No bo, jak już wszyscy mają telefony i wszyscy kręcą, to: “Ja chcę zrobić to lepiej”. Czyli, weź tutaj, zaświeć tą lampą dodatkową albo weź przyczep telefon czy kamerkę na kiju i z góry przeciągnij, i tak, i zobacz jaki efekt jest. Satysfakcja i duma są wtedy ogromne, jeżeli pokazujesz rodzinie inne ujęcie na tym filmie czy w ogóle zdjęcie. I takiego nikt nie ma. Wszyscy mają te płaskie, jak Japończyk na tle pomnika – taki przysłowiowy, stereotypowy. GF: Tak. JB: Więc, tu jest duże pole do popisu, bo jeżeli wszyscy robimy zdjęcia – zobacz, nawet sam Instagram wykreował to, że muszą być takie cukierkowe, piękne i tak dalej. Niektórzy robią po 17 razy to zdjęcie. Nawet selfie, że musi być to, to w kadrze, ostre i tak dalej. Potencjał jest i to nie tylko dla fotografów. GF: Tak. Ostatnio poznałem Joasię z Zielony Detox. Joasia robi filmy z komórki. Ale takie bardziej wiedzowe, bo ona ma o suplementach, o zdrowym życiu i aż mnie zszokowała, że to wideo jest słabej jakości. Audio jest okej, bo mikrofon zewnętrzny ma. Natomiast, wiedza, którą ona przekazuje, jest dużo ważniejsza, niż samo wideo. Ona ma po 25 tysięcy subskrypcji na YouTubie i na Facebooku, i poprzez te kanały sprzedaje ze swojego sklepu. I to pewnie wynika stąd, że trzeba wiedzieć, czego oczekuje nasza grupa docelowa. Co jest ważne? U niej ta wiedza, którą przekazuje jest ważniejsza. U Was pewnie to zdjęcie i parę innych, żeby w ogóle się przenieść się do świadomości. JB: Tak i nie. Odpowiedz sobie na takie pytanie: “Co by było, gdyby jeszcze oprócz audio miała świetny obraz?”. I nie, że przez godzinę tylko siebie pokazywała, ale plansze, pokazała produkt. GF: Tak. JB: Nie wiem – jeśli to by był YouTube i tak dalej. Masz wtedy i dobre audio, i dobre video. I ten, kto chce oglądać, to ogląda. Ten kto nie chce, to tylko w tle. Wtedy masz dodatkowe, moim zdaniem, ileś procent ludzi zadowolonych czy chętnie oglądających. Ale to jest znowu kwestia priorytetów. Naucz się, podłącz sprzęt, zrób, zmontuj. A może na żywca? GF: Tak. JB: Ja absolutnie tutaj nie deprecjonuje. Super! Brzmi jak ogromny sukces i rzeczywiście ogromna wiedza, więc trzymam kciuki i wielki szacunek za coś takiego. Ale jest jeszcze ogromne pole do popisu. Prawda? GF: Tak, oczywiście że jest. Ona też zaczyna. Tylko po prostu mnie tak zszokowało, że pomimo, że tak zaczęła – po prostu zaczęła robić. Niektórzy chcą do perfekcji i nie zaczynają robić, a Joasia zaczęła po prostu to robić. I to wzięło, zagryzło. Myślę, że bardzo duże znaczenie ma to, kim jest nasza grupa docelowa i czego oczekuje? Co im dać, żeby ich przyciągnąć do naszego sklepu? JB: Dokładnie, dlatego – to o czym mówiliśmy – jak trudno jest zacząć. To jest świetne. To jest fajne. To daje taką energię, że nadal są biznesy, sektory czy obszary, na których to można robić. Oczywiście, ja bym się nie rzucał na kolejny krem czy kolejny sklep z kosmetykami, bo się totalnie na tym nie znam. Jak dla mnie, to jest ich tak wiele, że głowa boli, ale na pewno da się to jakoś tam spozycjonować. Kiedy i co ile weryfikować grupę docelową? GF: Tak. Powiedz mi, co ile weryfikujecie czy wasza grupa docelowa, Wasz idealny użytkownik się zmienił? Skoro się rynek zmienia. Analizujecie? Maciej spisane – to się teraz tak dobrze nazywa– persona zakupowa? JB: Persony? GF: Tak. Opisane dokładnie. JB: Nie mamy tak jak w kalendarzu – co luty zmieniamy. To tak nie ma. GF: Okej. JB: To bardziej wynika z czegoś – albo że pojawiają się dane, albo pojawia się problem, albo pojawia się wyzwanie, że chcemy zrobić coś nowego: “To hej! A to zbadajmy, ile tych klientów jest takich, a ile zmieniło takich”. GF: Tak JB: Bardziej w ten sposób. GF: I to robicie jakieś badania? Czy po prostu, na danych w sklepie jak to widzicie? JB: Dane w sklepie lub próbkujemy. Zdarzało się, że robiliśmy ankiety. Tylko, że to jest zawsze deklaratywne i to różnie wychodzi. Bardziej na tym, na co mamy i to próbkujemy, do czego to jest. Ale to tak trudno jest na przykład zmierzyć, jaki procent, czy który klient? Jaki procent obiektywów jest używany do filmowania, jaki do fotografowania? GF: Okej. JB: No nie zmierzysz. Możesz się zapytać, ale on mówi: “To i to”. A w jakim procencie? “No nie wiem”. GF: Okej. JB: Więc, nie wiesz, ilu masz filmowców, jak duży jest rynek filmowy czy coś takiego. W tej chwili jednak aparatami mocno się filmuje. GF: Tak. JB: One dały nowe możliwości kreatywne. Jak się spojrzy na najnowsze czy ostatnie jakieś seriale, czy Netflix’a, czy HBO, czy coś, no to widzimy tę głębię ostrości, kręcenie Tilt-shiftem, czyli część ekranu jest rozmyta: lewa, prawa – nie. Punkty ostrości, płynne przejścia, to to kiedyś można było robić – oczywiście. Tylko, że kamerą za pół miliona, wypożyczenie 25 tys. za dobę, czy coś w tym rodzaju. No i to było zarezerwowane dla innych obszarów. GF: Czyli, po prostu na bieżąco zmieniacie te persony. I mówisz, że bardziej próbkujesz. Jeśli chcesz mieć na przykład jedną personę, to ile według Ciebie klientów musisz mieć przepytanych minimalnie, żeby uznać, że to całkiem dobrze oddaje to kim jest Wasz klient? JB: Teraz to bardziej jest tak, że przyrostowo – nie że czysta kartka i badamy kogo mamy, tylko masz i sprawdzasz czy nadal jest taki udział procentowy w nich. Modyfikujesz to co już miałeś. To pytanie jest trudne, żeby tak jakby wprost odpowiedzieć, jakbym zaczynał od pustej kartki. GF: Okej. Czyli macie po prostu jakieś stałe grupy, które patrzycie czy się procentowo zmieniają, czy nie doszła jakaś nowa grupa? JB: Tak. A to wtedy czujesz, że po prostu: “Patrz, sprzedaje się taki produkt, to, albo jest jakiś trend, ludzie, moda: Okej, to teraz jest młodzież, która kręci, nie wiem – coś tam – taniec albo Street art i coś. Aha, okej. Jaki to jest, mały procent? Czy to jest nowa? Czy to będzie rosło?”. No na razie to mamy incydentalnie, no to zapisujesz sobie, że to jest do obserwacji i bierzesz jakieś dane, że to jest tyle i tyle ludzi i spójrzmy tam za ileś miesięcy, jak to jest. GF: A ta wizja, którą miałeś na początku budując sklep oddaje to, gdzie jesteście teraz, czy się kompletnie zmieniła? JB: W większości oddaje, ale nie jesteśmy na końcu. To jeszcze nie. Musisz mnie zapytać za parę lat, to tak, to wtedy. GF: A jaka jest wizja końcowa? Zdradzisz? Czy to wewnątrz tylko? “Numer 1 w Polsce i na razie nie na Świecie”. JB: Nadal… Nie, nie, nie. Nie na Świecie. Nie da rady. Ale tak – być Numerem 1 w Polsce. Na pewno, na tym obszarze utrzymać tę pałeczkę lidera, zdominować ten sektor. Ale dalej, no tego to nie mogę Ci powiedzieć. GF: I później będziecie takim monopolem, jak kiedyś była Telekomunikacja Polska albo Microsoft. I wszyscy będą skakać tak jak zagracie. JB: No dobrze, dobrze, tak tego sobie życzę. Uważam, że pozycję mamy znaczącą. To cieszy. To jest ogromny sukces całego zespołu, każdego z osobna i wszystkich nas razem, więc to na pewno cieszy i ładuje akumulatorki, że się chce dalej robić. GF: Tak. Ja się w ogóle zastanawiam, bo już trochę powiedziałeś, że jakbyś miał dzisiaj otwierać Cyfrowe, to pewnie byś nie otworzył, bo to chyba jeszcze nie ten moment rynku, żeby budować taką markę. Dobrze zrozumiałem? JB: Tak. Chyba tak. Z elektroniką jest ciężki temat. GF: A jak byś miał tę wiedzę, którą masz dzisiaj i zaczynał w tamtym roku – czyli w tym 2003, to szybciej i łatwiej by Ci poszło? Jak to oceniasz? Te całe doświadczenie, które zebrałeś przez te 17 lat? JB: Zdecydowanie. Ale to wiesz, że umieramy i wtedy mówimy: “O żebym ja to wiedział za młodu”. GF: Okej. JB: Więc to na pewno. Zresztą, jeśli bym się przeniósł w czasie, no to miałbym wiedzę kosmiczną o pewnych rzeczach, że ludzie patrzyli by się na mnie jak na wariata. Więc to nie, to pewnie bym mnóstwa rzeczy nie wykorzystał, bo to nie byłby czas. Na przykład zaczynając, sklep napisaliśmy go sami, bo nie było gotowych platform, tak wprost. GF: Tak. JB: To tak nie było. Więc no, to już jest coś. Ale, przede wszystkim, na pewno by poszło szybciej, sprawniej i lepiej, bez jakichś tam błędów. Ale na takim polu prowadzenia samego, normalnego biznesu – nie mówię e-commerce, technologia – tylko biznes, relacje z ludźmi, zarządzanie ludźmi. I w ten sposób. Ustalanie celów, te umiejętności miękkie i tak dalej. “To jest ogromne doświadczenie, którego nie zdobędziesz w miesiąc czy w dwa, na jakimś kursie. Musisz się potknąć, musisz się sparzyć, musisz wiedzieć, jak rozpoznawać ludzi.” Ja po iluś set, że tak powiem, rozmowach rekrutacyjnych czy zatrudnieniu iluś tam ludzi, no to też mam większą wiedzę do tego jak i kogo – że tak, no to powiem – szufladkować, tylko że do czego się gościu nadaje, a do czego nie i z kim chce współpracować. No to są takie rzeczy i to wtedy idzie prościej łatwiej. GF: Czyli, z tego co mówisz, to trochę tak jak w tej przypowieści chyba biblijnej, a może to nie biblijnej. Że jest bogaty człowiek i biedny. I biednemu dali tę ogromną fortuną od bogatego, a bogatemu zabrali. Dostał 0. I po 5 latach zrobiło się znowu na odwrót. Tak że ten bogaty wiedział, jak dojść do tej fortuny, że tak się wyrażę, a biedny przepuścił, bo nie wiedział jak tymi pieniędzmi zarządzać. JB: Może się tak zdarzyć. Może się tak zdarzyć, bo jeżeli to nagle przychodzi, to możesz tego nie udźwignąć. GF: Zastanawiam się też, jak duże znaczenie ma taka wiedza, którą Ty masz, odnośnie commerce’u versus trochę farta. Gdybyś miał otworzyć teraz nowy sklep, to trzeba wybrać branżę, w której siądziesz. I albo się ma wyczucie – ale też tam jest szansa na wygraną/niewygraną, bo to doświadczenie, które masz pewnie by zaprocentowało dużo bardziej, niż jakby ktoś zaczynał jako amator. Nie mówiąc już, że pewnie łatwiej byłoby Ci wybrać branżę, w której miałbyś otworzyć sklep, żeby to w obecnych czasach miało ręce i nogi. Tak? JB: Tak. GF: Bo z tego co mówisz teraz Cyfrowego sklepu byś nie otworzył. JB: Wiesz co, to jest złe słowo. Ja kocham to co robię. Fotografia, film to piękna sprawa. Więc jeśli o tę stronę pytasz, to tak, może byłoby dużo ciężej otworzyć. Może bym był na tyle głupi żebym się kopał z koniem mając 50 tys. w kieszeni. To rzeczywiście, to bym się kopał z betonową ścianą. To w tym sensie. Nie założylibyśmy bo na dzień dzisiejszy startowanie ze sklepem z elektroniką, z fotografią no to jest… Ciekawe jaki ktoś ma pomysł na to, żeby zaistnieć. Jeżeli jest jakaś konkretna nisza albo Ty jesteś jakimś mega specjalistą w takiej, a nie innej fotografii i coś tam, no nie wiem, no produkt jest powtarzalny i to jest to jest pewien problem. Jak znaleźć pomysł na ecommerce? GF: Jarku, powiedziałeś – ja tak wysnułem, że jeśli miałbyś otwierać sklep, to pewnie w jakiejś niszy, z unikalnym produktem, a nie powtarzalnym. No właśnie, bo teraz na wiosnę wszyscy chcą otwierać sklepy internetowe. Wszyscy mówią: “Kliknij, kup”. Jeśli Ty byś miał otwierać teraz sklep, to czym byś kierował? W co byś wchodził? JB: Wiesz co – pewnie w to, na czym się znam. W to, gdzie mam jakąś przewagę konkurencyjną. Czyli często są to takie historie, że ja mam, nie wiem – pieniądze, mam lokal albo jestem informatykiem, a Ty jesteś marketingowcem. Albo: ja wiem, jak założyć sklep, a ty tam z tych Chin, Indii czy z Filipin będziesz ściągał cokolwiek. Jakieś tam ciuchy. O w ten sposób. I łączymy. I wtedy określasz, że ten klient, to będzie taki i taki. I ktoś może zrobić wielkie pieniądze. Tak jak w Kalifornii było swego czasu, jakieś legginsy do jogi w różne takie wzory pstrokate. No sorry, ale nie pamiętam nazwy. No i wielka moda, hype, po strasznych dolarach to kupione i każdy kto chce się pokazać, to tylko w tym ćwiczy. Kupę hajsu zarobili. Nie wiem jak teraz – czy nadal tak jest? Ale jak tym dobrze zarządzą, to na całe Stany, na inne kraje. “Moda, kreowanie. Jest przestrzeń, więc to co potrafisz, to co czujesz, to co wykryłeś i zobaczyłeś na innych rynkach, i tam to działa. Pytanie, czy u nas zadziała. Trzeba szukać inspiracji. Podróże kształcą – zawsze tak mówiono.” GF: Tak. JB: Poszerzają horyzonty, więc jak najbardziej. Teraz trochę gorzej z tymi podróżami, ale zachęcam. Jest naprawdę dużo możliwości. Dobrze się przygotować, nie rzucać się, że po pierwszej wracam z Indii i mówię: “A teraz będę to robił i już zakładam”. Pierwsze co, to rejestruje na platformie sklep. GF: Tak. JB: Może tak lepiej, przygotować się, policzyć, sprawdzić. Może poszukać – może już jest 10 takich sklepów. No i jeśli nawet jest 10, to sprawdzić, co mogę zrobić dużo lepiej niż oni. GF: A myślisz, że wejście w taką branżę, jak mówisz, bez pieniędzy, w obecnych czasach, jest szansą? Czy pomimo tego, że to jest unikalny produkt, trzeba też mieć hajs na to, żeby płacić za te wszystkie różne rzeczy które e-commerce teraz wymaga? JB: Znacznie łatwiej jest zaczynać z jakimś budżetem. No ale te opowieści, że miał 3 tys. złotych, założył sklep i tak dalej. No tak, fajnie. Tylko zajęło mu to strasznie dużo czasu później. A teraz zajmie też – jeszcze więcej. Więc jeżeli ma trochę więcej, to nie przepuścić od razu. Ale robienie teraz sklepu po godzinach, bo normalnie jest się na etacie. No nie. To jest albo jedno, albo drugie. GF: Nie wszedł byś w ten biznes? JB: No, tak średnio. Nie wiem, może ktoś się nudzi po pracy, czy coś i rzeczywiście może zainwestować dużo czasu, to nie mówię, że się nie uda. Tylko albo stawiasz na jedną kartę, dajesz te pieniążki, oszczędności i nawalasz, i patrzysz – zadziałało. No to zadziałało, to super. Nie zadziałało – okej, to wymyśl jakoś inaczej, coś innego. GF: Właśnie, tutaj zaczynamy i teraz… JB: Nie… “…nie mówię, że musisz mieć milion od razu. Nie! Tego nie chciałem powiedzieć, ja zachęcam naprawdę do przedsiębiorczości, do pomysłów. Ale przemyśleć to, popatrzeć na spokojnie, x razy .” GF: Skonfrontować to z innymi, którzy się znają. Ja często mówię dzwoniącym do mnie: “Wyszukaj frazę e-commerce manager, konsultant, zadzwoń do 3. Wydaj tysiąc złotych, 2 tys., 3 tys., jaki tam masz budżet na te konsultacje. Oszczędzi Ci później dużo pieniędzy niepotrzebnie wydanych, a z drugiej strony skonfrontujesz swój pomysł z rzeczywistością. Z jedną osobą to bym nie ryzykował, bo mi się może coś wydawać i mogę się mylić. Ale z 3 czy 4, już można. JB: Jak jesteś bardzo chory to lepiej pójdź do 2, 3 lekarzy i wyciągnij średnią, co Ci jest, żeby Ci nie wycięli tego, co jest zdrowe akurat. W ten sposób. GF: Tak. JB: I to tak jak mówisz. Bo to tak, jak kolega Ci poleca film, żebyś obejrzał, że to super film. Jeśli nie znasz do końca kolegi, jakie on ma tam spaczenie czy po prostu gust, no to tak, to możesz się zanudzić. Jak się wyróżnić w ecommerce? GF: Tak. No właśnie, bo teraz jest tak duża konkurencja. Każdy ma podobny pomysł na to, jak robić reklamę. Każdy robi kontent, to co ty Jarku w Cyfrowe. Każdy robi SEO. Każdy robi te różne rzeczy. Ja kiedyś analizowałem kanały YouTube z jogą. Ja lubię ćwiczyć jogę. I zauważyłem jedną rzecz: gwiazda ma strasznie dużo tych wszystkich subskrypcji, druga osoba za nią ma dwa razy mniej. Kolejna dwa razy mniej. Kolejne dwa razy mniej. Być może na poszczególnych poziomach jest tam nie jedna osoba, ale z 2, 3. Ale to widać, że to na takich poziomach schodzi. JB: Logarytmicznie troszeczkę. Nie? GF: Tak. JB: Tak jest, ale wiesz, to wynika z ludzi, z natury ludzkiej, że mamy ograniczoną percepcję. Ile znasz marek ekspresów do kawy? Może ze 3? Tak? GF: Tak. JB: No to, ile możesz znać kanałów o jodze. Jak jesteś tam jakimś fanatykiem jogi, to i jesteś w tym biznesie, że tak powiem, w tym obszarze – to znasz dużo. Ale dlatego, jak ktoś robi coś dobrze, to już później kula śnieżna pędzi. Weź zatrzymaj Amazona. GF: No właśnie. Tak sobie przypomniałem, że taki trend jest – wszyscy robimy kursy internetowe. JB: No tak, przyspieszyło nieuchronne. To znaczy, to był trend, który był, tylko wolniej się rozwijał. Pandemia nie tyle, że zmieniła świat. Ona przyspieszyła nas o 3, 4 lata pewnie technologicznie i w różnych rzeczach Rzeczy używane, rzeczy wcześniej kochane, rzeczy z drugiej ręki cieszą się rosnącą popularnością. My od wielu lat korzystamy z zalet rynku wtórnego i w dzisiejszym odcinku podzielimy się z Wami wskazówkami, gdzie szukać najlepszych łupów, zarówno w Polsce, jak i w Wielkiej Brytanii! Listen to “#69 Gdzie szukać rzeczy z drugiej ręki” on Spreaker. Możesz nas polubić na Facebooku i Instagramie. Transkrypcja odcinka: J: Rzeczy używane, rzeczy wcześniej kochane, rzeczy z drugiej ręki. Cieszą się rosnącą popularnością. My od wielu lat korzystamy z zalet rynku wtórnego i w dzisiejszym odcinku podzielimy się z Wami wskazówkami, gdzie szukać najlepszych łupów, zarówno w Polsce, jak i w Wielkiej Brytanii. S: Odcinek o tym, gdzie szukać rzeczy z drugiej ręki. Zapraszamy! Ona – lady ogarniacz z listą rzeczy na każdą okazję. On – inżynier z pasją do klusek i motoryzacji. W marcu 2015 r. postanowiliśmy zostać parą a trzy miesiące później podjęliśmy decyzję o wspólnym wyjeździe za granicę. Od tej pory idziemy przez życie razem, uczymy się dorosłości i budujemy wspólną przyszłość. W tym podcaście opowiadamy o naszej drodze i dzielimy się lekcjami, które już odrobiliśmy. Jeżeli interesujesz się oszczędzaniem, podróżami, minimalizmem, szczęśliwym życiem w swoim tempie – zostań z nami na dłużej. Możesz nas słuchać w każdy piątek o w swojej ulubionej aplikacji do podcastów. A także znaleźć w mediach społecznościowych – Razem Lepiej Podcast na Facebooku i na Instagramie. S: Zanim zaczniemy chcielibyśmy Was gorąco poprosić o pozostawienie pozytywnej oceny naszego podcastu w Waszych aplikacjach do słuchania podcastów. Tak jak to zrobiła Gabi, która napisała nam: J: Piszę opinię w mojej ulubionej aplikacji do podcastów. Jesteście rewelacyjni, ciekawi, zabawni, pokorni i dobrze przygotowani. Nie ubarwiacie, mówicie tak jak jest, mówicie o swoich popełnionych błędach i opisujecie własne zmiany. Uwielbiam po prostu. Motywujecie do zmian i utwierdzacie w przekonaniu, że jestem na dobrej drodze. Doceńmy to co mamy, bo nie tak dużo jak myślimy potrzebujemy do szczęścia. S: Gabi, dziękujemy ogromnie za tak miłe słowa i przesyłamy uściski. Zapewniamy Was, że czytamy każdą opinię i daje nam ona nie tylko radość, ale też motywację do tworzenia i przygotowywania wartościowych odcinków. J: A teraz do rzeczy. Gdzie szukać fajnych rzeczy z drugiej ręki? S: Może na początek skupimy się na miejscach w Internecie, ze względu na ich dostępność dla wszystkich. J: W Polsce moim ulubionym miejscem do sprzedaży i kupna rzeczy z drugiej ręki są lokalne i tematyczne grupy na Facebooku i Facebook Marketplace. Ogromną zaletą jest to, że Facebook jest bardzo popularny. A co za tym idzie? Jest tam duża społeczność potencjalnych kupujących. Wystawienie ogłoszenia i promowanie go na grupach jest bardzo proste i zajmuje dosłownie kilka chwil. I niewiele rożni się od napisania postu na Twojej tablicy. Jest to więc doskonałe miejsce dla osób, które chcą dopiero rozpocząć swoją przygodę na rynku wtórnym, bo nie muszą zakładać żadnych dodatkowych kont. Zaletą jest też to, że możemy się zapoznać z profilem osoby, która chce nawiązać z nami transakcję i czasem w ten sposób też zweryfikować jej tożsamość i wiarygodność. A minusy? Nie publikujemy ogłoszeń anonimowo i to dla niektórych może być przeszkoda. S: Warto też odwiedzić tematyczne grupy na Facebooku, których głównym celem jest po prostu sprzedaż lub wymiana używanych rzeczy. Tutaj możemy polecić takie grupy jak: Uwaga śmieciarka jedzie lub Oddam, przyjmę, zamienię. Są też dedykowane grupy, które zajmują się wymianą lub sprzedażą rzeczy jednej konkretnej marki. Na przykład Judyta jest uczestniczką chyba wszystkich możliwych grup w Internecie, które są wokoło marki odzieżowej Risk Made in Warsaw. J: Pozdrawiam Riski Queens. S: Czyli producenta damskich sukienek, które notowane są naprawdę bardzo ładne i świetnie wykonane. Oczywiście są też inne grupy. Nie tylko wokół Riska. I możecie znaleźć tez grupy dedykowane fascynatom porcelany, książek czy na przykład gier planszowych. J: Ale też na przykład biegówek czy jazdy na nartach, gdzie ludzie się wymieniają nie tylko wiedzą, ale na przykład sprzedają i odkupują sprzęt czy ubrania. S: Ja na przykład jestem uczestnikiem grupy, która się nazywa : największa giełda rowerowa w Polsce. I tam osoby też często pytają się o rozwiązanie jakiś problemów ze sprzętowych albo pytają o porady to tez po prostu wrzucają posty i tez sprzedają bądź kupują części albo całe rowery. J: Tak. A ja też odkryłam ostatnio grupę dla ludzi grających w gry planszowe w UK, w polskie gry planszowe. I tam można się powymieniać i bardzo się cieszę, bo mamy kilka takich gier, które chciałabym puścić dalej w świat i kilka tytułów, które chciałabym dla nas kupić. Więc super. Bardzo Wam polecam właśnie poszukanie na Facebooku grup wokół Waszych obszarów tematycznych. S: Oczywiście grupy na Facebooku to jedna rzecz. Ale jest też przecież Marketplace, czyli dedykowana część Facebooka do tego, żeby sprzedawać. My też praktycznie wszystkie rzeczy, które sprzedajemy wystawiamy tez na Facebook Marketplace. Jest to tez o tyle dobre, że jeżeli przynależycie do jakiś grup to podczas wystawiania przedmiotu na Marketplace to możecie od razu zaznaczyć, żeby Facebook tą sprzedawaną rzecz umieścił na zaznaczonych przez Was grupach w formie posta. Czyli nie dość, że wrzucacie to na ogólny Marketplace to jeszcze do tego automatycznie publikuje Wam się post na danych tematycznych grupach. Więc zwiększacie po prostu tez dzięki temu swoje zasięgi i liczbę osób, które potencjalnie mogą zobaczyć ten post. J: W Wielkiej Brytanii bardzo fajnie funkcjonuje Facebook Marketplace do sprzedaży i kupna różnych akcesoriów do domu i ja tam zawsze przeglądam jakieś rzeczy do organizacji domu czy do kuchni. I zauważyłam, że w Polsce też się to rozrasta, więc jestem pełna optymizmu i mam nadzieję, że jak kolejnym razem polecimy do Polski to też będziemy mogli tam szukać rzeczy z drugiej ręki. A tez myślę , że ważnym jest, żeby podkreślić , że ten rynek rzeczy z drugiej ręki tworzymy my sami. Więc jak my tam nie dodajemy ogłoszeń to ich tam po prostu nie ma i inne osoby też myślą, że to nie działa. Więc jeżeli macie jakieś domowe wyprzedaże to spróbujcie tez i na Facebook Marketplace. S: Fajną opcją jest też to, że komunikacja na linii sprzedający- kupujący odbywa się po prostu poprzez wiadomości na Messengerze, czyli Messenger tworzy Wam taką grupę konwersacji, która jest powiązana tylko i wyłącznie z Marketplace i tam w aplikacji Messenger możecie znaleźć sobie po prostu wszystkie konwersacje ze wszystkimi sprzedającymi, kupującymi do konkretnego produktu. To też z jednej strony nie zaśmieca Wam jakby historii czatu w aplikacji , a z drugiej strony tez bardzo ułatwia komunikację, ponieważ i tak każdy z nas praktycznie ma tą aplikację. Już nie trzeba niczego dodatkowego instalować. I działa to w taki sam sposób jakbyśmy chcieli porozmawiać po prostu ze swoimi znajomymi na Messengerze . J: Kolejna możliwość sprzedaży lub kupna rzeczy z drugiej ręki to dedykowany sprzedaży odzieży serwis Vinted. I on działa zarówno w Polsce, jak i w Wielkiej Brytanii. I w obu tych krajach działa bardzo prężnie i aktywnie. I właśnie dlatego jego dużą zaletą jest duża liczba kupujących i sprzedających, czyli aktywna społeczność. Kolejna zaleta tego serwisu to filtry ułatwiające wyszukiwanie konkretnej rzeczy. Natomiast mi brakuje filtra, który nakazywałby wpisywanie składu tkaniny, z której dana rzecz jest wykonana. Więc mam nadzieję, że taka aktualizacja pojawi się. Jest też automatyczna możliwość negocjacji cen, co bardzo ułatwia cały proces, bo po prostu wysyłamy odpowiednią cenę, którą chcemy zaproponować przez dedykowane miejsce. Vinted zapewnia tez dużą rzetelność z zachowaniem anonimowości, ponieważ dane nasze- sprzedającego czy to kupującego są znane tylko aplikacji. I dostajemy je dopiero w momencie, kiedy transakcja została opłacona i mamy wysłać daną przesyłkę. Co uważam za bardzo fajną rzecz. I jasno są też określone stawki za wysyłkę. I możemy to od razu sprawdzić. Nie ma opłaty za wystawienie przedmiotu. Za to jest opłata związana z ochroną kupujących, którą uważam za duży plus. Ponieważ dzięki temu, no to Vinted bierze całą odpowiedzialność za transakcję. Jeżeli np. nie dostaniecie rzeczy, za którą zapłaciliście to po 2 tygodniach Vinted zwróci Wam pieniądze. I mi się to zdarzyło, że ktoś po prostu nie wysłał rzeczy, którą kupiłam i dostałam zwrot. Natomiast uważam , że ta opłata powinna być wyszczególniona w każdym ogłoszeniu, ponieważ ona jest dodawana dopiero w momencie , kiedy klikacie ,,kupuję”. Ona jest chyba procentem od wysokości ceny. Więc jeżeli kupujecie coś droższego no to może Wam to naprawdę podwyższyć cenę. Dużym, dużym plusem są też oceny sprzedawców i transakcji, które są wystawiane po każdej transakcji. Jeżeli tego nie zrobicie to automatycznie Vinted wystawi pozytywną opinię, którą oczywiście można potem edytować. No zamiast. To też wpływa na wiarygodność i rzetelność sprzedawców. I możecie takie opinie sprawdzić na przykład przed zakupem. S: Oboje w naszych szafach mamy wiele rzeczy kupionych na Vinted. Szczególną popularnością cieszą się nasze bluzy Naketano, które już niestety nie są produkowane. Dlatego musimy je znajdować właśnie w takich miejscach jak Vinted. I tam znaleźliśmy sporo egzemplarzy, którymi uzupełniliśmy nasze szafy na teraz oraz na kolejne lata. J: Kolejna aplikacja, która jest teraz aktywnie promowana w Internecie to aplikacja LESS. I można w niej sprzedawać ubrania, kosmetyki, ale też elektronikę, książki, akcesoria czy rzeczy sportowe. Ja nigdy z niej nie korzystałam, ale przed zrobieniem tego odcinka sobie ją zainstalowałam i postanowiłam, że ją przetestuję. I plusy, które zauważyłam to to, że aplikacja jest aktywnie promowana przez influencerki, więc jeżeli gdzieś znaleźliście na YouTube ubranie, które Wam się bardzo spodobało i wpadło Wam w oko to teraz możecie je też odkupić z drugiej ręki na LESS. Właśnie od dziewczyn, które są zaangażowane w kampanię promocyjną. Aplikacja jest też bardzo ładnie przygotowana. Jest intuicyjna i łatwo się z niej korzysta. W dobry sposób są też prezentowane oferowane rzeczy , ponieważ LESS wysyła takie tutoriale -poradniki jak przygotować ładne zdjęcia i dobre opisy. Więc to też jest fajna sprawa. Jest możliwość licytacji, jak i kup teraz. Więc to też jest duża zaleta, że można tę cenę negocjować. Do minusów. Aby przeglądać ogłoszenia trzeba się zarejestrować. Ja do tej pory robiłam tak, że przeglądałam ogłoszenia bez konta i dopiero kiedy znalazłam coś czym byłam zainteresowana to zakładałam konto i odzywałam się do sprzedającego. Tudzież dokonywałam zakupu. No i często wyskakują błędy, więc wydaje mi się ze to jest taka cecha pierwszych wersji aplikacji , że tam są pewne niedociągnięcia, które po prostu wychodzą w praniu. No, ale życzę dobrej, dobrej przyszłości dla tej aplikacji i mam nadzieję, że się rozwinie i ze będzie miała dużo kupujących , jak i sprzedających. Kolejna aplikacja, która jest bardzo popularna w Wielkiej Brytanii to jest Depop. No i znajdziecie tam ogromny wybór ubrań. Naprawdę można skrolować w nieskończoność. Transakcja jest bardzo łatwa do przeprowadzenia. Nie ma żadnych dodatkowych opłat dla osób, które kupują. Za to jest spory procent prowizji dla osób, które sprzedają. Do minusów tej aplikacji zaliczam to, że ubrania tam są także z zagranicy. Więc musicie po prostu filtrować odpowiednio albo zwracać uwagę na to skąd jest dany przedmiot, żeby po prostu nie płacić bardzo dużych kosztów wysyłki. W recenzjach do tej aplikacji zauważyłam także: ze wiele osób skarżyło się na próby wyłudzeń i na powolną obsługę klienta. Finalnie wszystko kończyło się dobrze, bo odzyskiwały swoje pieniądze czy wpłaty. Natomiast … S: Niesmak pozostał. J: Niesmak pozostał. I warto mieć to na uwadze. Więc może tam wiadomo , że trzeba podpiąć jakąś metodę płatności czy swoje konto PayPal. Więc może warto mieć dedykowaną kartę powiązaną z kontem bankowym , na którym nie będzie jakiejś dużej kwoty pieniędzy czy dedykowane konto na PayPal- u podpięte do tej aplikacji. Nie ma tam tez systemu do negocjacji. Wszystko się odbywa w wiadomościach prywatnych co może być pewnym utrudnieniem. Można dodać tylko 4 zdjęcia i jedno video w ogłoszeniu, a to nie zawsze pozwala na dokładne zapoznanie się z przedmiotem. I na to też skarzą się sprzedający, że przydałoby się po prostu więcej możliwości dodania zdjęć. To są minusy, które zauważyłam. S: Podczas naszego researchu do tego odcinka natrafiliśmy na nową usługę oferowaną przez Zalando. Nazywa się ona Pre owned. Działa na pewno w Polsce. Niestety jeszcze nie ma jej w Wielkiej Brytanii. I z tego co się orientujemy to chyba jeszcze w Niemczech i w Austrii. O ile mnie pamięć nie myli. Polega ona na tym, że jeżeli chcemy sprzedać jakiś produkt, który jest prawie nowy albo nie nosi żadnych oznak użycia to możemy poinformować o tym Zalando. Oni wtedy proszą, aby zrobić zdjęcia i przesłać do siebie. I po weryfikacji zaproponują nam jakąś kwotę za ten produkt. Jeżeli my zaakceptujemy tą ofertę to wysyłamy za darmo produkt do Zalando. Oni to wystawiają i sprzedają. W momencie, gdy produkt się sprzeda to możemy otrzymać ustaloną kwotę w formie karty upominkowej do Zalando lub przekazać tą kwotę na jakąś lokalną akcję charytatywną lub darowiznę. Niestety, Zalando nie akceptuje wszystkich marek i wszystkich produktów. Można tez sprzedać w ten sposób tylko do 20 produktów za jednym razem. Jeżeli jakiś produkt po przesłaniu do Zalando nie przejdzie jeszcze drobiazgowej inspekcji to wtedy Zalando albo odeśle nam ten produkt albo po wcześniejszej konsultacji z nami przekażą ten produkt na cele charytatywne. J: Nie wiemy jak ta usługa działa od strony sprzedających, ale moja przyjaciółka kupiła na Zalando Pre owned 3 rzeczy od luksusowych marek za 20 % ceny. Jest super zadowolona i bardzo gorąco mi polecała do wypróbowania , kiedy opcja ta już będzie dostępna w Wielkiej Brytanii. Więc i Wam o niej opowiadamy. A skoro jesteśmy przy luksusowych markach to są jeszcze 2 sklepy internetowe, które są takimi komisami luksusowych brandów. Pierwszy to jest Vestlaire Collective, który działa także w Wielkiej Brytanii. I tam możecie kupić ubrania od projektantów z drugiej ręki, praktycznie z całej Europy. Więc jeżeli macie jakieś upatrzone dodatki czy odzież to warto tam zaglądać. A w Polsce działa Pyskaty Zamsz, który jest własnie komisem luksusowych marek. I zarówno oferuje możliwość sprzedaży, jak i kupna odzieży. Moim dużym odkryciem ubiegłego roku były Second Handy, działające na Instagramie. Są to sklepy z wyselekcjonowanymi ubraniami dobrej jakości i każdy z nich , z tych które obserwuje ma jakąś taką myśl przewodnią. I np. na Awesome Store znajdziecie tylko skandynawskie marki. Albo na MishMash Clothing znajdziecie klasyki z dobrych materiałów i co ciekawego, mają tez dział Home, więc znajdziecie tez akcesoria i dodatki do domu. Moim. store specjalizuje się w pięknych swetrach z dobrych materiałów z drugiej ręki , a Dite w ubraniach premium. Natomiast w Reclo Store znajdziecie ubrania z naturalnych materiałów w minimalistycznym stylu. Woolitbe to ubrania z wełny merino , także z drugiej ręki. A pasuje Outlet jest totalnie inny od tych wszystkich wcześniej wymienionych, ponieważ oni specjalizują się w trendach. Jeżeli szukacie czegoś kolorowego z cekinami, świetnie wyglądającego, ale takiego niepowtarzalnego to to właśnie jest miejsce, które powinniście odwiedzić. Wszystkie linki będą oczywiście na naszej stronie internetowej. Zrobię tez dedykowany post na Instagramie dla tych marek. Wszystkie te sklepy, które wymieniłam to są polskie sklepy. S: Jednym z pierwszych miejsc, na które natrafiliśmy podczas naszej przygody z kupowaniem i sprzedawaniem rzeczy z drugiej ręki i które do dzisiaj pozostaje jako jedno z najczęściej odwiedzanych przez nas to serwis Gumtree, którego polskim odpowiednikiem jest portal OLX. W Polsce możecie tez skorzystać z serwisu Możecie tam tak naprawdę znaleźć wszystko. Ubrania, samochody, rzeczy dla dzieci, meble, wyposażenie domu, narzędzia, elektronarzędzia. Naprawdę mógłbym tutaj wymieniać jeszcze długie godziny, bo po prostu znajduje się tam wszystko. Jest tam naprawdę bardzo duża i aktywna społeczność, więc jest też duża szansa na to, że znajdziecie to czego szukacie. Wiele razy udało nam się znaleźć rzeczy tylko i wyłącznie na Gumtree, których nie było na żadnych innych serwisach. Bardzo dużą zaletą jest funkcja, z której korzystamy. A mianowicie ustawianie alertów. Możemy sobie ustawić nazwę produktu i zasięg, w jakim aplikacja ma nam je wyszukiwać. I w momencie pojawienia się nowego ogłoszenia, które spełnia kryteria takiego alertu dostajemy powiadomienie na maila, że oto właśnie pojawił się nowy produkt. Także aplikacja sama za nas wyszukuje pożądane przez nas rzeczy. Oczywiście aplikacja oferuje również możliwość negocjacji ceny. Jest też kilka minusów, o których musimy wspomnieć. Przede wszystkim największym takim minusem to niesłowni klienci. Wielokrotnie zdarzyło nam się , że dostawaliśmy wiadomości typu: już jadę, już jestem w aucie, już jestem za rogiem, już za 5 minut będę. I nigdy ta osoba się nie pojawiła. J: Czekają za rogiem. S: Pewnie tak. Pewnie jeszcze czekają. Ale jest to niestety zmora tego serwisu. J: Kolejną zmorą, która w Polsce jest szczególnie podkreślana jest brak kultury wśród osób, które się do nas odzywają. No i moi drodzy, no tą kulturę ustalamy sami. I ja Wam po prostu radzę, jeżeli ktoś do Was zwraca w chamski, prostacki sposób to nie odpisujcie. Zawsze się zdarzy kolejna osoba, która będzie zainteresowana Waszym przedmiotem. I myślę, że Wasza pogoda ducha i dobry dzień jest ważniejsze niż użeranie się po prostu z ludźmi, którzy nie są w stanie napisać kulturalnej wiadomości. S: Czasami zdarza się też, że ogłoszenie ma niewystarczającą liczbę zdjęć lub jakos tych zdjęć jest naprawdę kiepska oraz opisy są bardzo lapidarne albo w ogóle nie rzetelne. Także jeżeli widzicie , że coś jest podejrzanego czy coś takiego to czasami lepiej sobie odpuścić niż pakować się na minę. Ja wiem doskonale, że przy odbiorze takiego przedmiotu i tak przeprowadzamy jakieś wstępne oględziny, ale czasami warto sobie zaoszczędzić tego czasu i paliwa na to, żeby jechać po coś co później okazuje się być czymś zupełnie innym albo nagle ktoś próbuje wyłudzić od nas pieniądze. J: Myślę, że też możecie poprosić o uzupełnienie opisu czy dosłanie dodatkowych zdjęć. I to też pozwoli Wam sprawdzić jak bardzo zaangażowany jest ten sprzedający i czy faktycznie zależy mu na sprzedaży. Bo jeżeli ktoś nas prosił o jakieś dodatkowe zdjęcia czy to kodu kreskowego, który jest na danej rzeczy czy np. zdjęcia danej rzeczy w innym świetle, żeby sprawdzić dokładnie kolor to nigdy nie mieliśmy z tym problemu. Bo to jest 3 minuty roboty tak naprawdę. Kolejne dwa serwisy z rzeczami z drugiej ręki, które działają na terenie Wielkiej Brytanii to jest Preloved i Shpock. Na Preloved regularnie sprawdzam różne rzeczy i bardzo cenię tą aplikacje, że znajdują się tam tylko zweryfikowani listem takim prawdziwym listem na papierze użytkownicy. Dostajecie odpowiedni kod i link do wpisania, żeby zweryfikować swoje konto. Są tam też ciekawe kategorie rzeczy np. zakładka konia do sprzedania, ponieważ jeździectwo jest w Wielkiej Brytanii bardzo popularną formą spędzania czasu. Znajduje się tam mnóstwo tez rzeczy z lnu, z różnych wysokogatunkowych materiałów. Nigdy nic nie kupiłam jakoś, ale z przyjemnością tam zaglądam, żeby po prostu podglądać rzeczy. Shpock to aplikacja polecana mi przez Paulinę rudym okiem i powiedziała mi, że ona świetnie działa w Londynie i tam znalazła kilka wspaniałych gratek. Więc myślę, że warto tez zajrzeć tam, jeżeli szukacie jakiejś konkretnej rzeczy. Po świętach na Preloved pojawiła się też kategoria Niechciane Prezenty, czyli kategoria z rzeczami, które są nowe, nieotwarte, a trafiły do swoich właścicieli a oni niekoniecznie chcą je zatrzymać. Więc tez super gratka. Minusem aplikacji czy też serwisu Preloved jest płatne członkostwo. Jest oczywiście wersja basic’owa za darmo, z której ja korzystam do przeglądania ofert. Natomiast jeżeli chce się wysyłać wiadomości i wystawiać oferty to tam trzeba kilka funtów dodatkowo zapłacić. S: Oczywiście nie możemy w tym odcinku nie wspomnieć o takich serwisach jak eBay i Allegro. Jest tam ogromna dostępność ofert ze wszystkich możliwych działów. I serwisy te oferują bardzo szczegółową i dobrą możliwość filtrowania rzeczy po wielu kategoriach, co uważamy za bardzo duży plus. Łatwo tez można zweryfikować sprzedających, ponieważ jest tam system wystawiania komentarzy, więc jeżeli trafi się jakaś nierzetelna osoba to bardzo szybko możemy ją wyłapać. Oba serwisy oferują zarówno formę kup teraz, jak i licytacji i ochronę kupującego, co akurat dla nas jest bardzo ważne, ponieważ nie lubimy podejmować nadmiernego ryzyka, jeśli chodzi o kupowanie rzeczy przez Internet od innych ludzi. Dużą zaletą tych serwisów jest też to, że można w bardzo łatwy sposób zapłacić. Czy to np. poprzez PayPal-a czy jakieś inne serwisy typu PayU, które nie wymagają np. podawania numeru karty. Wiec jest to na pewno duże ułatwienie dla kupujących. J: No i oba serwisy są gigantami na rynku, więc muszą dbać o wiarygodność i o ochronę kupujących. Co jest ogromnym plusem. Z online przechodzimy do offline. No i oczywiście są sztandarowe miejsca, w których można kupować rzeczy z drugiej ręki. Lupeksy, antykwariaty, targi staroci. Natomiast mamy dla Was kilka takich ciekawostek, o których pomyśleliśmy, że warto wspomnieć. W Warszawie możecie skorzystać z usług Stare na nowo i miejskiego bazaru, gdzie opłacacie regał, zanosicie swoje rzeczy, metkujecie je, a jeżeli minie ten czas, za który opłaciliście swój regał to po prostu zabieracie rzeczy i otrzymujecie przelew za to co udało się sprzedać. Oczywiście jest odpowiednia prowizja od sprzedanych rzeczy. Stare na nowo możecie sprzedawać odzież, sprzęt muzyczny, obrazy, zabawki, porcelanę i tez podejrzałam na ich fanpage na Facebooku, że wrzucają tam swoje aktualne oferty. Wiec jeszcze zanim się wybierzecie do stacjonarnego miejsca to możecie po prostu przejrzeć ofertę i może Was coś zainteresuje. Jest też w Polsce platforma do sprzedaży odzieży, która się nazywa Remixshop, do których wysyłacie wyselekcjonowane przez Was zdjęcia, a oni biorą na siebie zrobienie zdjęć i przygotowanie ogłoszenia. Trzeba dodać, że na ich stronie jest taki restrykcyjny dobór rzeczy do sprzedaży, ale to też jest zaleta dla osób kupujących, ponieważ mogą się spodziewać naprawdę dobrej jakości. Kupujący mają tez prawo do zwrotu, co jest dużym plusem w przypadku rzeczy używanych. I naprawdę rzadko się zdarza. Zauważyłam tez, że klienci doceniają dobrą obsługę i bogatą ofertę. Więc jeżeli jesteście zainteresowani sprzedażą czy kupnem rzeczy to możecie zajrzeć na S: Okej. Więc podsumowując chcieliśmy Wam poradzić, abyście przede wszystkim stawiali na wiarygodność sprzedających. Polecamy Wam korzystać z dedykowanych serwisów do kupowania z drugiej ręki. Nawet jeśli będzie to się wiązało z zapłaceniem tych kilku złotych więcej za ochronę kupujących. Jeżeli cokolwiek budzi Wasze wątpliwości to lepiej jest zrezygnować z takiego zakupu i poszukać innego sprzedawcy niż narazić się na potencjalne oszustwo. J: Nigdy tez nie wysyłałabym dużych kwot pieniędzy ustalając szczegóły transakcji w prywatnej korespondencji. Ponieważ jeżeli druga strona okaże się nieuczciwa, nie chciałabym się narażać na nieprzyjemności. S: Pamiętajcie tez, żeby odnosić się do drugiego człowieka miło i kulturalnie, bo sami tez lubimy, gdy ludzie w ten sposób się do nas odzywają. A jeżeli ktoś jest chamski to po prostu nie odpisujcie. J: Dziękujemy, że byliście z nami w kolejnym odcinku Razem Lepiej Podcast. Serdecznie zapraszamy Was na nasze konto na Instagramie , gdzie możemy się powymieniać Waszymi spostrzeżeniami, przemyśleniami i gdzie możecie nam też polecić Wasze ulubione miejsca do sprzedaży i kupna rzeczy z drugiej ręki. Dobrego piąteczku. S: Szufla! Muzyka: Young Love by LiQWYD @liqwyd. Music provided by Free Music for Vlogs Internet zdążył na dobre zadomowić się w ludzkiej świadomości i wielu z nas ciężko byłoby się bez niego obejść. Bez Internetu nie moglibyście sprawdzić poczty, przejrzeć wiadomości lub przeczytać tego artykułu. Sposób, w jaki korzysta się z dobrodziejstw sieci, też jest dla nas oczywisty. Mamy do dyspozycji przeglądarkę internetową oraz miliardy przepięknie wykonanych stron, po których nawigujemy, wpisując adresy, korzystając z wyszukiwarek i klikając łącza. Jednak jeszcze kilkadziesiąt lat temu nikomu nawet nie śniło się coś, co nazywany dziś siecią WWW, a na słowo „przeglądarka” ludzie reagowali śmiechem. Jak wiele przełomowych wynalazków, powstanie Internetu i jego transformacja do takiej postaci, jaką znamy dzisiaj, były niezwykle burzliwe, a jego dzisiejszy wygląd jest bezpośrednim skutkiem tamtych wydarzeń. Zapraszamy do zapoznania się z tą ciekawą historią. Pierwsze sieci, DARPA i problem jednokierunkowości W latach pięćdziesiątych spięcie w sieć czegoś tak samego w sobie ekstrawaganckiego jak komputery było bardzo trudne. Był to okres bezładu, pojedyncze maszyny próbowano łączyć ze sobą, używając wielu niekompatybilnych ze sobą standardów. Możliwe było połączenie jedynie bardzo ograniczonej liczby maszyn. Nie jest możliwe jednoznaczne wskazanie „ojca” Internetu, ale człowiekiem, który jako pierwszy postawił sobie zadanie stworzenia sieci komputerowej o wielkim zasięgu, był amerykański naukowiec Joseph Licklider. W październiku 1962 roku Licklider został mianowany przewodniczącym nowo powstałej agencji przy rządzie amerykańskim znanej jako DARPA (w późniejszych latach ARPA). Organizacja ta skupiała ludzi nauki, którzy mieli opracowywać i badać kluczowe dla bezpieczeństwa oraz rozwoju kwestie. Licklider utworzył w ramach DARP-y nieoficjalną grupę zajmującą się badaniami związanymi z informatyką. Grupa ta w ramach badań zainstalowała trzy terminale sieciowe – po jednym w Santa Monica, na Uniwersytecie Kalifornijskim oraz w MIT. Fizyczne połączenie tych sieci nie było wielkim problemem, w końcu już dużo wcześniej kładziono linie telefoniczne. Znacznie większym problemem było jednak logiczne połączenie maszyn. Ówczesna technologia pozwalała tylko na jednostronne połączenie urządzeń. Problem ten dokładniej opisał w swoim raporcie Robert Taylor, jeden z liderów grupy: „Połączenie terminali sprawiło znaczne problemy ze względu na jednokierunkowy przepływ danych. Tymczasowo obeszliśmy ten problem, instalując po kilka terminali w każdej z trzech lokacji. Jeśli będąc na Uniwersytecie Kalifornijskim, chciałbym skontaktować się z siecią w MIT, musiałbym najpierw otrzymać wiadomość z MIT na jednym terminalu (ten terminal, jako jednokierunkowy, może tylko odbierać dane) i następnie przesiąść się na drugi terminal (mogący tylko wysyłać dane), aby na nią odpowiedzieć. W ten sposób potrzebowalibyśmy w każdym miejscu kilku terminali. To nierealne, potrzebujemy uniwersalnej metody komunikacji”. Umiejscowienie terminali po pierwszych próbach informatycznej komórki DARPA Zapewne na razie nie przypomina Wam to w żaden sposób dzisiejszego Internetu. Jednak następny krok, który został poczyniony, ma skutki również dzisiaj. Kilka lat po eksperymencie DARP-y trójka znajomych: Donald Davies (NPL), Paul Baran (projekt RAND) i Leonard Kleinrock (MIT), opracowała rozwiązanie problemu Licklidera i spółki. Opracowali sposób na obustronne połączenie maszyn. Nazwali go wymianą pakietów, którą stosuje się w sieciach komputerowych do dziś. Paradoksalnie, początkowo „wymiana pakietów” nie była projektowana z myślą o połączeniu sieci komputerowych, a raczej o... wojnie nuklearnej! Miała ona umożliwić niescentralizowaną wymianę danych w razie ataku jądrowego. ARPANET oraz IPSS – podstawy dzisiejszego Internetu Nowo mianowany szef komórki informatycznej DARP-y, cytowany już Robert Taylor, był zachwycony wiadomościami o opracowaniu technologii wymiany pakietów z danymi. Miał teraz do dyspozycji technologię, a rząd amerykański miał pieniądze. W związku z tym Taylor mógł spełnić marzenie Licklidera – uruchomić pierwszą funkcjonującą dwukierunkowo sieć. Swoją nazwę, ARPANET, wzięła od organizacji DARPA. Postanowiono eksperymentalnie Uniwersytet Kalifornijski z Uniwersytetem Stanforda. Udało się to 29 października 1969 roku o godzinie i dokładnie ta data uznawana jest za początek nowoczesnych sieci komputerowych. Rezultat przerósł oczekiwania. Możliwa była komunikacja w obie strony pomiędzy dwoma uniwersytetami, i nie trzeba było do tego kilku terminali. Po tak udanym starcie nie brakowało instytucji chętnych do wzięcia udziału w projekcie. Już w grudniu tego samego roku sieć obejmowała swoim zasięgiem cztery kampusy, potem dołączyły do niej Uniwersytet w Utah i drugi kampus Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Barbara. ARPANET rósł w bardzo szybkim tempie i w 1981 roku liczył już 213 serwerów. To właśnie na podstawie ARPANET-u powstał Internet. Wprawdzie ARPANET nie miał jeszcze znanego dziś protokołu TCP/IP, ale oparty był na wysyłaniu zapytań, co wykorzystuje się do dziś. ARPANET nie był jednak jedyną siecią, która dążyła do połączenia ze sobą jak największej liczby komputerów. Brytyjczycy, z niewielkim opóźnieniem w stosunku do Amerykanów, również pracowali nad swoją siecią. Została nazwana i podobnie jak w Stanach najpierw zaczęła działać w środowiskach akademickich. Jednak była między nimi znacząca różnica. ARPANET był finansowany przez rząd amerykański, w związku z czym nie mógł być używany do celów komercyjnych. Brytyjczycy nie mieli takich ograniczeń, i sieć komputerowa po raz pierwszy mogła trafić do biznesu. Jednymi z jej pierwszych komercyjnych użytkowników były: Western Union, brytyjska poczta oraz... amerykański Tymnet! Jakby tego było mało, Brytyjczycy postanowili szturmem zagospodarować inne rynki i oferowali swoją sieć również za granicą, w tym w USA. Nazwa tej sieci, która podobnie jak ARPANET była oparta na wymianie pakietów, brzmiała IPSS (ang. International Packet Switched Service). Dzięki swojej dostępności IPSS szybko doganiał ARPANET pod względem wielkości. Trzeba też dodać, że IPSS został pierwszą międzynarodową siecią komputerową. Zaczęła ona działać w 1978 roku i zaledwie po trzech latach obejmowała swoim zasięgiem Europę Zachodnią, Stany Zjednoczone, Kanadę, Hong Kong i Australię. ARPANET w 1980 roku rozrósł się do gigantycznych, jak na tamte czasy, rozmiarów TCP/IP Wraz z ciągłym rozrastaniem się największych sieci komputerowych zaczął dawać się we znaki problem, przed którym kiedyś przestrzegali Licklider i Taylor: różne sieci powstały w różnych standardach i były ze sobą niekompatybilne. Zadanie połączenia istniejących sieci komputerowych w jednym standardzie otrzymali pracownik DARP-y Robert Khan oraz profesor Uniwersytetu Stanforda i były pracownik ARPANET-u Vinton Cerf. Khan i Cerf w 1973 roku przedstawili pierwsze wyniki swoich prac. Omówili dokładnie różnice w funkcjonowaniu różnych protokołów sieciowych poszczególnych sieci i przedstawili rozwiązanie problemu. Każda istniejąca sieć komputerowa miałaby wprowadzić drugi, opracowany przez nich protokół, który z czasem wyparłby rodzime protokoły poszczególnych sieci, czego efektem byłby jeden standard dla wszystkich sieci. Wspólny protokół Cerfa i Khana miał nosić nazwę TCP/IP. Była ona połączeniem dwóch terminów: Transmission Control Protocol oraz Internet Protocol. Niesamowitą właściwością pierwszej wersji TCP/IP było to, że nie wchodził on w konflikt z pozostałymi protokołami sieciowymi, dzięki czemu mógł być wdrażany stopniowo. Drugą rewolucyjną zmianą miało być przerzucenie odpowiedzialności za poprawne funkcjonowanie sieci całkowicie na serwery. Sieci miałyby być tylko czymś w rodzaju dróg, czymś, czym jedynie podróżuje się do celu. Co ciekawe, to właśnie Vinton Cerf w jednym ze swoich raportów po raz pierwszy użył słowa Internet. Rola sieci została zredukowana do minimum, za wszystko miały odpowiadać serwery, a TCP/IP był kompatybilny niemal ze wszystkimi standardami, więc możliwe stało się połączenie ze sobą praktycznie wszystkich sieci świata. DARPA zgodziła się finansować projekt i pierwszy test zakończył się sukcesem. Niezależna sieć działająca w San Francisco została połączona z ARPANET-em przy użyciu protokołu TCP/IP! W 1978 roku TCP/IP wszedł w fazę finalną i w 1981 roku mógł połączyć wszystkie główne sieci komputerowe. DARPA wciąż opiekowała się projektem, opłaciła implementację TCP/IP w wielu ówczesnych systemach operacyjnych, a następnie zaplanowała przejście wszystkich sieci, nad którymi miała kontrolę, całkowicie na protokół TCP. Plan wszedł w życie 1 stycznia 1983 roku, kiedy to wszystkie sieci DARP-y działały już tylko na TCP/IP, wliczając w to największą, ARPANET. Przekształcenie w nowoczesny Internet Kiedy Vinton Cerf po raz pierwszy użył słowa Internet, nikt nie przywiązywał do tego terminu wielkiej wagi. Dopiero kiedy po raz pierwszy połączono sieci przy użyciu protokołu TCP, termin ten zaczął wchodzić do powszechnego użycia i na początku oznaczał po prostu sieć działającą dzięki protokołowi TCP/IP. Sam termin Internet wziął się od angielskiego Internetwork i miał opisywać „wymianę informacji między różnymi sieciami”. Ta idea doskonale pasowała do koncepcji Cerfa i Khana, którzy chcieli koniecznie przekształcić wszystkie sieci komputerowe w jedną, pozwalającą na wymianę informacji pomiędzy dowolnymi komputerami na świecie bez względu na to, gdzie by się znajdowały i do jakiej sieci były podłączone. W 1984 roku 90 procent sieci w Stanach Zjednoczonych było opartych na TCP/IP. Europa jednak była wciąż podzielona, a czołowa sieć IPSS wciąż nie była kompatybilna z sieciami TCP. Dopiero pod koniec roku zarządzający siecią University College London (UCL) uległ i rozpoczął powolne wprowadzanie protokołu TCP/IP. Nie należy jednak zapominać o małych sieciach, które nie potrzebowały protokołu TCP, a ich jedynym zadaniem była obsługa robiącej od lat sześćdziesiątych coraz większą furorę usługi: poczty elektronicznej. Jeden ze sposobów połączenia TCP/IP oraz To jednak nie był koniec rewolucji. W 1984 roku sławny instytut badań jądrowych CERN podjął decyzję o użyciu TCP do połączenia ze sobą głównych komputerów (później serwerów), stacji roboczych, a nawet akceleratora. W Europie TCP wciąż napotykał opór i sieci CERN-u oraz UCL-u były raczej wyjątkami niż początkami nowego trendu. Walka na tym polu trwała aż cztery lata. W 1988 roku Daniel Karrenberg, pracujący dla Holenderskiego Instytutu Badawczego, spotkał się z administratorami CERN-u. Temat tego spotkania był iście piorunujący. Karrenberg chciał wprowadzić obsługę TCP do wszystkich europejskich sieci UUCP, czyli „Unix to Unix CoPy”. Gdyby doszło to do skutku, obszar działania TCP znacznie by się powiększył i w przyszłości można by najpierw zunifikować sieci w Europie, a następnie połączyć je ze Stanami Zjednoczonymi. Idea naprawdę ambitna. Po tym spotkaniu jeden z głównych administratorów CERN-u Ben Segal postanowił do tego doprowadzić. Spotkał się z przedstawicielami firmy Cisco, wtedy jeszcze bardzo niewielkiej. Opracowali oni router TCP/IP, co idealnie pasowało do planów Karrenberga i Segala. Segal zamówił routery Cisco, a parę dni później zrobił to Karrenberg. Następny krok do utworzenia globalnego Internetu został zrobiony. W 1989 roku protokołu TCP/IP używała już zarówno cała Europa Zachodnia, jak i Stany Zjednoczone. Niecały rok później dołączyła Australia, a wcześniej swoje sieci dostosowały Japonia, Singapur i Tajlandia. Rozpoczęła się nowa era. Era Internetu. Adresy IP oraz serwery DNS Od początku istnienia sieci komputerowych były problemy z jeszcze jednym zagadnieniem – nazewnictwem oraz adresowaniem. Z początkiem lat osiemdziesiątych, kiedy to panowanie w Internecie rozpoczął protokół TCP/IP, każdy komputer, podobnie jak każde inne urządzenie podłączone do internetu, miał własny adres. Adres ten wyrażany był w liczbach i nazywał się adresem IP (ang. Internet Protocol Address). Aby połączyć się z jakąś maszyną w Internecie albo innej sieci komputerowej opartej na protokole TCP/IP, trzeba było znać adres IP urządzenia. Adres ten na początku wyrażany był w postaci binarnej. Obecnie, w czwartej wersji (IPv4), chociaż komputer przechowuje go w postaci binarnej, użytkownikom wyświetlany jest w postaci dziesiątkowej (np. wyświetlany jest adres ale komputer zapisuje to jako kod zero-jedynkowy). Zapamiętanie nawet jednej kombinacji w systemie binarnym nie jest proste; w systemie dziesiątkowym może i zapamiętanie kilku adresów w rodzaju nie jest problemem, ale w przypadku tak gigantycznej sieci jak Internet liczba adresów do zapamiętania jest w praktyce ogromna. W związku z tym w 1983 roku, niedługo po wprowadzeniu protokołu TCP/IP, Paul Mockapetris wymyślił DNS (ang. Domain Name System). Zadaniem tego systemu było tłumaczenie numerycznych adresów IP na bardziej przystępne dla człowieka wyrazy. DNS często porównuje się do książki telefonicznej. My szukamy: Jan Kowalski, ulica Iksińska, a książka tłumaczy tę łatwą do zapamiętania dla nas informację na trudniejszy do zapamiętania numer telefonu. Dokładnie to samo robi system DNS. Wyszukujemy nazwę a DNS tłumaczy to naszemu komputerowi na trudniejszy do zapamiętania adres IP. Pierwsza wersja DNS-u była jednak nieco problematyczna. Baza nazw i przypisanych im numerów IP znajdowała się na pierwszym na świecie serwerze DNS (paradoksalnie, o takim samym skrócie DNS – Domain Name Server). Znajdował się on w Instytucie Stanforda i każdy komputer w sieci musiał pobierać z niego plik Było to o tyle problematyczne, że w razie awarii w Instytucie cały system DNS przestawał działać. Z czasem powiększono liczbę serwerów DNS, i teraz praktycznie każdy operator telekomunikacyjny ma własny. Dzięki temu w razie awarii jednego serwera DNS bez problemu możemy przejść na inny. World Wide Web, czyli czas na strony internetowe Wprawdzie w 1989 roku ogromna część świata była już podłączona do sieci działających w jednym standardzie, ale nie oznaczało to wcale, że dostępny był Internet taki, jaki znamy dziś. Historia World Wide Web, czyli stron internetowych, sięga 1980 roku. Mamy początek lat osiemdziesiątych. Prace nad zunifikowanym protokołem TCP/IP wchodzą w końcową fazę. W tym samym czasie Tim Berners-Lee, informatyk będący na kontrakcie w CERN-ie, zaczął eksperymentować ze swoim nowym wynalazkiem, który nazwał Enquire. Enquire był czymś w rodzaju bazy danych, która mogłaby być dostępna dzięki mechanizmom sieciowym. Enquire nie miał stron internetowych, jakie znamy dzisiaj. Był zbiorem różnych informacji, które przeglądało się za pomocą sieci. W niczym nie przypominał on dzisiejszych stron WWW pełnych grafiki, filmików i ruchomych elementów – oparty był na samym tekście. Berners-Lee wprowadził do użycia też inne narzędzie, które zostało nazwane hipertekstem (dzisiaj powiemy raczej: hiperłącze, albo po prostu: łącze, potocznie: link). Zasada działania była prosta: wybranie hipertekstu prowadzi do innego miejsca. Berners-Lee napisał protokół wykorzystujący hipertekst, który nazwał Hypertext Transfer Protocol, znany dziś jako HTTP. Protokół HTTP nie był jedynym rozwijanym wtedy protokołem. Równolegle pracowano nad FTP (ang. File Transfer Protocol), protokołem obsługującym transfer plików. FTP również był oparty na infrastrukturze TCP. Jego zadaniem nie było jednak łączenie informacji, a wymiana plików średniej i dużej wielkości. Należy też wspomnieć o protokole Gopher. Gopher powstał w Stanach Zjednoczonych, a dokładnie na Uniwersytecie Minnesota. Łączył on w sobie cechy innych protokołów, w tym HTTP i FTP. Gopher nie zyskał nigdy takiej popularności jak WWW ze względu na hierarchiczną strukturę oraz skomplikowany sposób tworzenia serwisów. Swoje badania Berners-Lee pozostawił dla siebie na dobrych kilka lat. W 1984 roku został przeniesiony do centrali CERN-u i szybko odkrył istniejący tam problem. Fizycy pracujący dla ośrodka niemal w każdym zakątku świata potrzebowali szybkiego sposobu wymiany dużych ilości informacji. To skłoniło Anglika do dalszych prac nad swoim pomysłem, które trwały cztery lata. W roku 1988 Berners-Lee uznał swój projekt za gotowy, a rok później napisał do władz CERN-u, zachęcając je do utworzenia „dużej bazy hiperłączy” opartej na technologiach Enquire i HTTP. Niestety, propozycja nie spotkała się z wielkim zainteresowaniem i projekt bez wątpienia utknąłby w martwym punkcie, gdyby nie bezpośredni zwierzchnik Bernersa-Lee, Mike Sandall. Sandall udostępnił Bernersowi-Lee podlegające mu komputery, w tym nowoczesny komputer NeXT, który mógł pełnić rolę serwera. Zachęcił też Bernersa-Lee, aby wdrożył tam swój pomysł. Próba okazała się ogromnym sukcesem i przyciągnęła do zespołu belgijskiego specjalistę od komputerów Roberta Cailliau NeXT – komputer, na którym opierały się eksperymenty Tima Bernersa-Lee. To właśnie ta maszyna była pierwszym w historii serwerem WWW Jeśli HTTP miał odnieść sukces, potrzebny był w miarę zrozumiały i łatwy sposób pisania stron internetowych. Berners-Lee rozpoczął więc pracę nad zbiorem poleceń, które miały pochodzić z języka angielskiego i umożliwić stosunkowo proste stworzenie strony. Podstawy nowego języka istniały już w 1990 roku, a rok później Berners-Lee opublikował swoje dzieło, które zatytułował „HTML tags”. Skrót HTML wziął się od HyperText Markup Language, co oznacza „język znaczników hipertekstu”. Dwaj naukowcy ponowili prośbę o wprowadzenie systemu do użycia, nie przestając go ulepszać. W grudniu 1990 roku mieli już wszystko, czego potrzebowali. Berners-Lee zaprojektował wszystkie narzędzia potrzebne do funkcjonowania sieci WWW: pierwszą przeglądarkę o nazwie World Wide Web, zawierającą funkcje edytora, i pierwszy serwer WWW ( World Wide Web była jednak, jak na tamte czasy, bardzo wymagająca i początkowo działała tylko na komputerze NeXT. Jednak w krótkim czasie współpracownica Bernersa-Lee Nicola Pellow zaprojektowała uproszczoną wersję przeglądarki tekstowej, która wprawdzie była uboższa niż dzisiejszy notatnik, ale mogła działać na niemal każdym komputerze. Prośba o wdrożenie systemu w końcu spotkała się z pozytywną reakcją władz CERN-u: pierwszą ogólną bazą danych była baza adresowa pracowników instytutu. Takie praktyczne informacje miały przyciągnąć nowych użytkowników. W 1991 roku Paul Kunz, pracujący na Uniwersytecie Stanforda, gdzie działał podobny akcelerator do CERN-owskiego, odwiedził CERN i po obejrzeniu sieci WWW był zszokowany. Szybko przeniósł pomysł do Stanów, gdzie rozwiązanie Bernersa-Lee zostało wdrożone w uniwersyteckiej sieci. Rolę serwera pełnił superkomputer IBM. 6 sierpnia 1991 roku Tim Berners-Lee umieścił krótką informację na temat projektu World Wide Web na czymś, co dziś nazwalibyśmy połączeniem strony internetowej oraz grupy dyskusyjnej. Najważniejsze było to, że możliwe było jej odczytanie zarówno w CERN-ie, jak i na Uniwersytecie Stanforda, tak więc po raz pierwszy wykorzystano technologię HTTP do komunikacji na wielkie odległości. Ten dzień oficjalnie uznaje się za początek sieci WWW. Nawigowanie po witrynach w pierwszych dniach sieci WWW nie było zbyt łatwe. Aby obejrzeć jakąś „stronę”, najczęściej należało znać jej adres. Coraz większą popularnością cieszyły się uaktualniane co jakiś czas listy stron, takie jak „What's New”, na których dodawano nowe, interesujące strony pojawiające się w sieci. Wciąż jednak nie istniała graficzna przeglądarka internetowa. Udało się ją skonstruować w 1992 roku, a jej autorem została Politechnika Helsińska. Erwise jako pierwsza oferowała graficzny interfejs. Aplikacja dostępna była w wersji dla systemu Unix. Kilka miesięcy później studenci Uniwersytetu Kansas stworzyli prostą, tekstową przeglądarkę Lynx. Lynx był dostępny zarówno pod Uniksa, jak i pod Microsoft DOS. Pierwszy Lynx w niczym nie przypominał dzisiejszych przeglądarek. Jego wygląd prędzej kojarzy nam się z konsolą niż surfowaniem w Internecie Prawdziwy przełom nastąpił jednak w 1993 roku, kiedy to grupa studentów zaprojektowała w ramach programu NCSA (część Uniwersytetu Illinois) pierwszą w pełni działającą i całkowicie graficzną przeglądarkę internetową. Zrobili to pod przewodnictwem Marca Andreessena, który wpadł na szalony pomysł: dlaczego nie zrobić z sieci narzędzia dostępnego dla wszystkich ludzi, do tego polegającego nie tylko na tekście, ale także na grafice? Do obsługi nowego formatu Internetu potrzeba było jednak nowej przeglądarki. Studenci nazwali ją Mosaic. Dla ludzi z branży był to prawdziwy szok. Mosaic był kompatybilny niemal ze wszystkimi istniejącymi wtedy standardami, a szybkie reakcje autorów na wszystkie odkrywane błędy przyciągnęły do niego grupę oddanych fanów, którzy szybko zrezygnowali ze starych tekstowych przeglądarek. Tym samym Mosaic rozpoczął jedną z najbardziej zaciekłych bitew w informatyce, która przeszła do historii pod nazwą „wojna przeglądarek”. Wojna przeglądarek Mosaic odniósł ogromny sukces. Niereklamowana nigdzie aplikacja w ciągu miesiąca stała się jednym z najpopularniejszych programów na świecie. Zapewne jednym z jej osiągnięć jest wskazanie kierunku, w którym powinien zmierzać Internet, ale jeszcze ważniejszym efektem wypuszczenia Mosaica było pokazanie wielkim tego świata, jak ogromny potencjał drzemie w sieci. W końcu nigdy wcześniej żadna inna aplikacja nie rozeszła się tak szybko w tak wielu kopiach. A oto i sprawca całego zamieszania – Mosaic Jednym z pierwszych, którzy zainteresowali się nowymi możliwościami Internetu, był James Clark, były profesor Uniwersytetu Stanforda, założyciel firmy Silicon Graphics, obecnie milioner. Clark skontaktował się z grupą studentów z Illinois i złożył im ofertę, o jakiej nawet nie marzyli. Zaproponował Andreessenowi i spółce dobre pensje, przeprowadzkę do Doliny Krzemowej na jego koszt oraz pieniądze na rozwijanie nowej przeglądarki. Clark wiedział, że za jakiś czas ktoś wpadnie na podobny pomysł, więc czas był bezcenny. Zadanie dla grupy Andreessena było proste: Clark zapewnia pieniądze, zajmuje się formalnościami i sprawami biznesowymi, a reszta ma zmodyfikować Mosaica tak, by stał się jak najszybciej przeglądarką, którą będzie chciał mieć u siebie każdy użytkownik komputera. Firma nazywała się Netscape Communications, a ich flagowe działo miało przybrać nazwę Netscape Navigator. Ambitne plany załogi Netscape'a zagrażały jednak ówczesnym potentatom rynku, którzy również powoli zaczynali dostrzegać korzyści wynikające z Internetu. W 1994 roku firmą trzymającą w szachu większość rynku IT był Microsoft. Rok 1994 miał być dla Billa Gatesa potwierdzeniem jego niepodważalnej pozycji. Gates właśnie został jednym z najbogatszych ludzi świata, produkty Microsoftu sprzedawały się świetnie, a w ciągu kilku miesięcy do sprzedaży miało wejść nowe dziecko koncernu z Redmond, Windows 95. Przyszłość wyglądała różowo. Jednak w połowie tamtego roku stało się coś, co jak potem sam Gates przyznał, było „czymś, czego obawiał się od czasu, jak znalazł się na szczycie”. Grupa utalentowanych „dzieciaków” postawiła wielką przeszkodę na drodze Microsoftu, tak samo zresztą, jak on zrobił to innym wiele lat wcześniej. Netscape Navigator rozwijał się bardzo szybko i już tylko tygodnie dzieliły go od dnia, w którym miał zostać udostępniony. Wtedy właśnie Gates zdał sobie sprawę z błędu, jaki popełnił, nie doceniając wschodzącego Internetu. Pierwsza wersja Netscape Navigatora zrobiła prawdziwą furorę Kilka dni później do drzwi Netscape Communications zawitali wysłannicy Microsoftu. Chcieli kupić projekt firmy za milion dolarów. Odpowiedź była oczywiście odmowna. To spotkanie w 1994 roku pomiędzy Microsoftem a Netscape'em stało się przyczyną wielu kontrowersji. Pracownicy Netscape'a twierdzili, że Microsoft próbował szantażować firmę, ci z Redmond temu zaprzeczali. Sprawa w późniejszych latach trafiła na drogę sądową. Po tej nieudanej próbie Microsoft wykonał ruch, który uznawany jest do teraz za jeden z gwałtowniejszych zwrotów w historii współczesnej informatyki. Dotychczasowe projekty straciły na znaczeniu, tym priorytetowym i skupiającym całe siły Microsoftu była teraz przeglądarka, którą postanowiono nazwać Internet Explorer. Jednak gigant z Redmond obudził się późno. 13 października 1994 roku wystartował Netscape. Walka Dawida z goliatem była nieunikniona. Microsoft miał w swoich szeregach najlepszych programistów świata i szybko nadrabiał straty. Ale jesienią 1994 roku to Netscape świętował. W ciągu miesiąca 90 procent użytkowników Internetu przeniosło się z Mosaica na Netscape'a. Coś takiego nie zdarzyło się w informatyce ani wcześniej, ani później i do teraz jest to fenomen budzący podziw i zdziwienie. Hadi Partovi, inżynier pracujący w grupie zajmującej się Internet Explorerem, tak opisał te chwile: „Kiedy Netscape wystartował i okazał się ogromnym sukcesem, w Microsofcie nastąpiła gigantyczna zmiana. Do naszego działu przyszedł Bill Gates i zapowiedział, że od teraz Internet Explorer jest najważniejszym projektem Microsoftu, że dostaniemy wszystko, czego potrzebujemy do zrobienia najlepszej przeglądarki, i że musimy jak najszybciej wejść na ten rynek. Do naszego działu dołączyli też najlepsi programiści firmy, którzy do tej pory pracowali nad Windowsami. Mieliśmy wziąć się do roboty, i to nie za tydzień, nie jutro, a od razu. W tej jednej chwili moja praca kompletnie się zmieniła". Od tego czasu głównym problemem Netscape Communications było to, że Gates i Microsoft zaczęli postrzegać firmę jako swojego głównego przeciwnika. Nowa firma potrzebowała gigantycznych pieniędzy i same fundusze Clarka nie wystarczały. Pomimo ogromnego ryzyka Netscape Communications postanowiła wejść na giełdę. Debiut okazał się wielkim sukcesem, a firma zyskała fundusze do dalszej walki o rynek Internetu. Popełniła tutaj jednak niemały błąd. Po wielkim sukcesie przeglądarki Netscape Navigator i po równie dużym sukcesie giełdowym firma Clarka i Andreessena stała się bardzo arogancka i przestała liczyć się z innymi. Pewność siebie zespołu Netscape'a była tak duża, że firma wypowiedziała, chyba niezbyt rozważnie, otwartą wojnę Microsoftowi, kiedy jej prezes publicznie powiedział, że „Windows to tak naprawdę tylko słabo wykonany zbiór sterowników do różnych urządzeń”. Internet Explorer To było zbyt wiele i w 1995 roku Gates zareagował bardzo ostro. Na stół rzucił swoją główną kartę: Internet Explorera. 7 grudnia, w rocznicę ataku na Pearl Harbor, hucznie wprowadzono nową przeglądarkę Microsoftu, która miała stanąć w szranki z Netscape Navigatorem. Śpiący gigant obudził się na dobre i Netscape był w dużych tarapatach. Już na początku Microsoft miał jednego ogromnego asa w rękawie: pieniądze. Ze względu na ogromne zyski Microsoft mógł sobie pozwolić na darmowe rozprowadzanie Internet Explorera, natomiast działająca jedynie w branży przeglądarek Netscape Communications musiała pobierać za swój produkt pieniądze. Plan Microsoftu był prosty: nie dać Netscape Communications ani dnia wytchnienia. Poza rozwijaniem własnych projektów do Internet Explorera dodawano odpowiedniki wszystkich opcji, które miał Netscape. Śledzono każdy krok konkurencji. W przeglądarkę pompowano miliony dolarów. Kampania reklamowa oraz dodatkowe możliwości Internet Explorera powodowały, że powoli, procent po procencie, zabierał on Netscape'owi udział w rynku. I wtedy, kiedy szala przechyliła się na korzyść Internet Explorera, Microsoft wbił ostatni gwoźdź do trumny Netscape'a. Firma z Redmond postanowiła dołączać przeglądarkę za darmo do swoich systemów operacyjnych. Internet Explorer znalazł się w pakiecie Windows 95 Plus. Kiedy w 1997 roku zadebiutował Internet Explorer było już po wszystkim. Wojna przeglądarek, jeden z ostrzejszych pojedynków w historii informatyki, zakończyła się, a zwycięzca był tylko jeden. Netscape miał bardzo niewielki udział w rynku, ale wtedy właśnie firmie przypomniało się spotkanie sprzed kilku lat, gdy Microsoft miał ją szantażować. Sprawa trafiła na drogę sądową. Sąd orzekł, że Microsoft jest winny zarzucanych mu czynów i firma powinna zostać podzielona na kilka mniejszych. Sąd apelacyjny, do którego trafiła sprawa, przyznał rację sądom niższych instancji, ale uznał, że kara jest zbyt wysoka, i firma nie została podzielona. Nie był to jedyny taki spór, który trafił na drogę sądową. W późniejszych latach Microsoft był oskarżany o monopol ze względu na dołączenie do swojego systemu operacyjnego Internet Explorera, a także odtwarzacza Windows Media Player i komunikatora Windows Messenger. Firmy produkujące konkurencyjne przeglądarki oskarżały giganta z Redmond o niszczenie w ten sposób konkurencji. W 2004 roku Komisja Europejska nałożyła na Microsoft rekordową karę w wysokości 784 milionów dolarów i nakazała wydanie wersji systemu Windows, która nie zawierałaby tych dodatków. „Czysta” wersja systemu nigdy jednak nie zyskała dużej popularności. Era dotcomów W 1998 roku Internet był produktem kompletnym. Miał jeden standard, były dostępne graficzne przeglądarki, a strony składały się z grafiki, animacji i bannerów. Strony internetowe zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu i nie brakowało ludzi, którzy zarabiali na nich ogromne pieniądze. Prekursorami wielkiego biznesu w Internecie byli Jeff Bezos oraz Pierre Omidyar. Bezos założył pierwszą księgarnię internetową, a Omidyar – pierwszy serwis aukcyjny, Ebay. Obaj zarobili krocie. Gigantyczne zyski pierwszych internetowych biznesmenów doprowadziły do prawdziwej gorączki złota, a liczba stron internetowych powstających każdego dnia była niebotyczna. Pieniędzy nie żałowali też inwestorzy, którzy wychodzili z założenia, że skoro takie firmy, jak Ebay i Amazon wyrosły z niczego, to nie ma powodu, dla którego nie miałoby się to udać następnym. Doszło do sytuacji, którą w informatyce określa się jako dot-com boom. Strony internetowe wyrastały jak grzyby po deszczu, codziennie powstawały nowe sklepy internetowe. Problem polegał na tym, że zdecydowana większość twórców tych stron, sklepów czy serwisów ani nie miała zielonego pojęcia o tym, jak działa Internet, ani nie miała biznesplanu, według którego mogłaby zarabiać pieniądze. Tak wielkie zainteresowanie doprowadziło do powstania bańki inwestycyjnej: wykładano gigantyczne pieniądze na projekty, które miały minimalne szanse na sukces, ale przez ciągłe inwestycje ich wartość była sztucznie zawyżana. Spotkanie z rzeczywistością, które nastąpiło na przełomie 2000 i 2001 roku, spowodowało kilkudziesięcioprocentowe spadki na giełdzie. To pierwszy „czarny dzień”, jaki informatyka przeżyła na giełdzie – tysiące stron upadło, setkom firm bankructwo zajrzało w oczy. Era dotcomów wprawdzie sztucznie napompowała rynek stron internetowych i zabrała pieniądze wielu ludziom, ale przyczyniła się do gigantycznego wzrostu popularności Internetu, a wielkie pieniądze włożone w branżę pozwoliły zbudować infrastrukturę, którą inaczej budowano by kilkanaście lat. Boom na zakładanie nowych stron internetowych związany z erą dotcomów rozpoczął nowy rozdział w historii internetu. Mianowicie pokazał nam, jak wielką wartość mogą mieć domeny. Domena to nic innego jak adres strony internetowej. Domeny występują w dwóch głównych postaciach: Uniform Resource Locator (URL, na przykład oraz adres e-mail. Niektóre z nich (jak nietrudno zgadnąć – te przyciągające najwięcej użytkowników) osiągają niebotyczne ceny. Domeny takie, jak: warte są miliony dolarów. Jest to scheda właśnie po erze dotcomów. Historia Internetu w Polsce Historia Internetu w Polsce sięga 1991 roku. Wtedy właśnie przy Uniwersytecie Warszawskim powstała NASK (Naukowa i Akademicka Sieć Komputerowa). Na początku było jej jednak daleko do sieci komputerowej, był to raczej zespół koordynacyjny. W dużej mierze to ten zespół, po kilku miesiącach negocjacji, wywalczył podłączenie Polski do Internetu. 17 sierpnia 1991 roku nawiązano pierwsze połączenie z Polski, wykorzystujące protokół TCP/IP. Fizyk z Uniwersytetu Warszawskiego Rafał Pietrak połączył się z Janem Sorensenem na Uniwersytecie Kopenhaskim. Oficjalnie Polska została podłączona do Internetu 20 grudnia 1991 roku. Rok później Telekomunikacja Polska uruchomiła POLPAK, pierwszą polską sieć pakietową, opartą na brytyjskim protokole ISPP, ale w pełni kompatybilną z protokołem TCP/IP. Polska nadrabiała straty spowodowane komunizmem. Milowym krokiem w rozwoju polskiego Internetu było uruchomienie BBS Maloka. BBS (ang. Bulletin Board System) to komputer, który poprzez zainstalowane oprogramowanie pozwala użytkownikom łączyć się z nim, logować i korzystać ze zgromadzonych na nim informacji. BBS-y na całym świecie połączone były w sieć Fidonet, której historia sięga 1982 roku. Sieć ta była oparta tylko i wyłącznie na zwykłych modemach i łączach telefonicznych. Fidonet wziął nazwę od... psa swojego twórcy, wabiącego się Fido! Założycielem Maloki i jednym z pionierów Internetu w Polsce był Stanisław Tymiński, kanadyjski biznesmen polskiego pochodzenia. Maloka oferował typowe dla BBS-ów usługi, takie jak: forum, chat i proste gry online, ale znacznie ważniejsze było to, że oferował Polakom połączenie z Internetem z prędkością 9,6 kb/s (9600 b/s). Nie była to może zawrotna prędkość, ale wreszcie „zwykły” obywatel mógł połączyć się z Polski z Internetem, a nie jedynie z siecią Fidonet. Maloka działał do 31 lipca 1996 roku. Wtedy to Telekomunikacja Polska uruchomiła usługę dostępu do Internetu dla wszystkich swoich abonentów – wystarczyło podłączyć modem do gniazdka telefonicznego. Opłaty były pobierane za impulsy (co trzy minuty). Ponieważ możliwość połączenia się z globalną siecią stała się powszechna, Maloka przestał być potrzebny. BBS-y i sieć Fidonet były stale wypierane przez Internet. W 1995 roku Fidonet miał w Polsce ponad 300 węzłów, w 2003 – już niecałe 100, a do dziś ta liczba jeszcze zmalała. Internet dziś i jutro Dzisiaj Internet wciąż rozwija się bardzo szybko. Od kilku lat mamy do czynienia z czymś, co specjaliści nazywają Web Internet przybrał nową formę, a coraz większą rolę odgrywa medium dotąd rzadko w nim spotykane – wideo. Popularność serwisów powstających z niczego, a w ciągu bardzo krótkiego czasu zrzeszających miliony użytkowników, takich jak YouTube, tylko udowadnia, jak szybko Internet może ewoluować. Standard Web według którego tworzone są współczesne strony internetowe, stawia na interakcję. Użytkownik nie ma być widzem, ma być uczestnikiem. Na wspomnianym już YouTube możemy nie tylko oglądać filmy, ale też je wysyłać. Mamy coraz więcej stron typu wiki, na których użytkownik nie tylko ma korzystać ze zgromadzonych informacji, ale również może je dodawać (przykładem takiej strony jest Wikipedia). Powstają strony takie jak Digg – witryny z wiadomościami pozwalające decydować czytelnikom, która wiadomość jest najważniejsza i powinna znaleźć się na stronie głównej. Są wreszcie przeróżne blogi, dzięki którym każdy, kto tylko ma coś do powiedzenia (niekoniecznie mądrego :-)), może podzielić się tym z internautami. Dzisiejszy Internet stawia na interakcję. Elementy składające się na Web Ale Web to nie tylko uczestnictwo. To również mobilność i łatwość obsługi. Czasy, gdy połączenie z Internetem zapewniał tylko komputer, bezpowrotnie minęły. Sieć stoi przed nami otworem również wtedy, gdy korzystamy z palmtopów, telefonów komórkowych, nowoczesnych odtwarzaczy multimedialnych (jak iPod Touch), a nawet lodówek! Serwisy internetowe dążą do łatwej, możliwie intuicyjnej obsługi, co ma skusić ludzi starszych, nieobytych z komputerami i bardziej niechętnych nowościom. Co czeka Internet jutro? A pojutrze? Możemy tylko spekulować, ale „standard” Web już jest opracowywany. W związku z szybkim wzrostem prędkości połączeń internetowych globalna sieć w wersji ma zabrać nas do trójwymiarowego świata. Na zaawansowanym etapie są prace nad projektem Semantic Web, czyli takim sposobem tworzenia stron internetowych, aby były one zrozumiałe nie tylko dla człowieka, ale także dla maszyny. To marzenie Bernersa-Lee ma pomóc w tworzeniu „inteligentnej sieci”, w której komputer rozróżniałby treści podobnie jak człowiek. (Na przykład słowo klucz. W tej chwili komputer nie jest w stanie rozróżnić, czy chodzi nam o klucz do drzwi czy do odkręcania śrub. Ze względu na identyczną pisownię maszyna uznaje to za jeden przedmiot. Wkrótce ma się to zmienić). Nie wiadomo, czy wszystkie zakładane dziś standardy sieci się przyjmą. Nie wiadomo, czy najpopularniejsze dziś strony internetowe stawiające na interakcję utrzymają dominującą pozycję. Czy Internet będzie wciąż taki, jakim znamy go dziś, czy wkroczy do niego sztuczna inteligencja? Nie wiadomo, ale jedno jest pewne: niewiele jest na świecie projektów rozwijających się równie dynamicznie. zaproponuj ankietę Zastrzegamy sobie prawo do modyfikacji i zmian tak, odzyskała go policja tak, zmusiłem złodzieja do oddania go tak, ale musiałem za niego zapłacić nie, nigdy Ankieta zakończona Głosów: 827 Ankieta z artykułu NIE PISZ Z NIENAWIŚCIĄ I HEJTEM. TAKIE OPINIE SKASUJEMY. Dodaj opinię Odpowiedz

właśnie udało ci się sprzedać jakiś przedmiot przez internet